piątek, 30 listopada 2007

I write sins not tragedies




"I write sins not tragedies" [Ryan Ross]
Oh, well imagine; as I'm pacing the pews in a church corridor,
and I can't help but to hear, no I can't help but to hear an exchanging of words.
"What a beautiful wedding!", "What a beautiful wedding!" says a bridesmaid to a waiter.
"And yes, but what a shame, what a shame, the poor groom's bride is a whore."

I'd chime in with a "Haven't you people ever heard of closing the god damn door?!"
No, it's much better to face these kinds of things with a sense of poise and rationality.
I'd chime in "Haven't you people ever heard of closing the god damn door?!"
No, it's much better to face these kinds of things with a sense of...

Well in fact, well I'll look at it this way, I mean technically our marriage is saved
Well this calls for a toast, so pour the champagne
Oh! Well in fact, well I'll look at it this way, I mean technically our marriage is saved
Well this calls for a toast, so pour the champagne, pour the champagne

I'd chime in "Haven't you people ever heard of closing the god damn door?!"
No, it's much better to face these kinds of things with a sense of poise and rationality.
I'd chime in "Haven't you people ever heard of closing the god damn door?!"
No, it's much better to face these kinds of things with a sense of poise and rationality.

Again...


I'd chime in "Haven't you people ever heard of closing the god damn door?!"
No, it's much better to face these kinds of things with a sense of poise and rationality.
I'd chime in "Haven't you people ever heard of closing the god damn door?!"
No, it's much better to face these kinds of things with a sense of poise and rationality.

Again...


Raczej nie jestem człowiekiem przesądnym, jednak dałem się skusić. Wczorajsze andrzejkowe wróżby okazały się być wrednymi... Białe, pół-wytrawne wino, klucz, świeczka, i miseczka z wodą... Ogólnie nie urządzam takich cyrków, jednak, żeby zabić czas i odgonić złe myśli postanowiłem się zabawić - odrobina zabawy nigdy nikomu przecież nie zaszkodziła, a pielęgnowanie w sobie "dziecinności" jest bardzo ważne.

Moje cudo z wosku najbardziej przypominało literę "M"... trochę koślawą, ale upartą. Upartą dlatego, że przecież mogła się przekręcić i udawać "W"... Wieczór wypełniła lekka, losowo wybierana muzyczka [wreszcie utworzyłem sobie kilka play-list], podżeranie łakoci różnego rodzaju [w tym np. serek pleśniowy, sałatka ananasowo-kurczakowo-paprykowo-cebulowo-majonezowa i gorzka, wedlowska czekolada], oglądanie przeróżnych zdjęć, czytanie starych listów i wspominanie miłych i bardzo miłych chwil. 

Brakuję mi tylko... mojej ukochanej dziewczynki, której imię zaczyna się właśnie na literkę "M". Tęsknię za rozmowami z nią, za jej cudownym uśmiechem... nawet tego, że się na mnie denerwowała mi brakuję... czasami robiła to tak słodko... ten delikatny szept... "Chciałabym powiedzieć Ci, że jestem Ciebie pewna już teraz, bo tak właśnie czuję. Kocham Cię mój przyszły mężu!"

28 lat temu odbyła się premiera płyty "The Wall" zespołu Pink Floyd... Nie jestem ich namiętnym miłośnikiem, jednak stworzyli niesamowitą, koncepcyjną, rockową operę i tego już nikt im nie odbierze [nie piszę tego wszytkiego, ze względu na 23-krotną platynę]. Album, jak można się domyśleć, opowiada o ścianie, która oddziela artystę od świata... bądź o ścianie, która może go od tego świata odizolować... Główny bohater, jest gwiazdorem rockowym o bardzo specyficznym umyśle, którego Roger Waters ochrzcił nie inaczej jak po prostu "Pink"... O samej fabule rozwodził się nie będę, wszak zostało to zrobione naprawdę porządnie już setki razy i w setkach języków...

czwartek, 29 listopada 2007

Dernière danse



"Dernière danse" [Benoît Poher]

J'ai longtemps parcouru son corps
Effleuré cent fois son visage
J'ai trouvé de l'or
Et même quelques étoiles
En essuyant ses larmes
J'ai appris par coeur
La pureté de ses formes
Parfois, je les dessine encore
Elle fait partie de moi

Je veux juste une dernière danse
Avant l'ombre et l'indifférence
Un vertige puis le silence
Je veux juste une dernière danse

Je l'ai connue trop tôt
Mais c'est pas d'ma faute
La flèche a traversé ma peau
C'est une douleur qui se garde
Qui fait plus de bien que de mal
Mais je connais l'histoire
Il est déjà trop tard
Dans son regard
On peut apercevoir
Qu'elle se prépare
Au long voyage

Je peux mourir demain
Mais ça n'change rien
J'ai reçu de ses mains
Le bonheur ancré dans mon âme
C 'est même trop pour un seul homme
Je l'ai vue partir, sans rien dire
Fallait seulement qu'elle respire
Merci d'avoir enchanté ma vie

J'ai longtemps parcouru son corps
Effleuré cent fois son visage
J'ai trouvé de l'or
Et même quelques étoiles
En essuyant ses larmes
J'ai appris par coeur
La pureté de ses formes
Parfois, je les dessine encore
Elle fait partie de moi

Une dernière danse.

Rano, kiedy otworzyłem oczy, momentalnie wypełniły się one łzami... ostatnio Morfeusz szyje moje sny chyba jakąś brudną igłą, wszak budziłem się kilkakrotnie z zimnymi kropelkami potu na dywanie mojej skóry... czasami czuję się jak planeta, która nie ma ochoty na odwiedziny żadnych istot, żadnych robotów ani czegokolwiek innego... cisza bywa okrutnie hałaśliwa.

Wczoraj myślałem, że jest już ze mną trochę lepiej, że powoli dochodzę do siebie. Ciągle gromadzę wnioski, próbując dotrzeć do furtki zrozumienia... za tą furtką musi być coś, co pomoże mi się pogodzić z rzeczywistością... Niby już oddycham spokojnie i nawet formuję usta w podkówkę gdy natknę się na coś śmiesznego, cały czas już o tym nie myślę... ale jak mi się przypomni, to dopada mnie mroźny, ulewny płacz... bez Niej czuję się samotny...

Myśli kończę wielokropkami, słucham Kyo i oglądam różne zdjęcia... płyty "Le Chemin" nauczę się na pamięć... kojarzy mi się niewątpilwie z Nią, z jej starym kolorowym pokojem [dominowały tam dwa kolory: zieleń i pomarańcz]  z poodbijanymi śladami dłoni i stóp na ścianach. Łóżko na środku pokoju i grejpfrutowy sok [mój ulubiony sok]. Słońce przebijające się przez słomkowe żaluzje, pierwsze pocałunki, uczenie się swoich ciał... "Twoje lewe ucho znam już prawie na pamięć" - i jak ja mam nie ryczeć?

Moje alter ego krzyczy na mnie [tak bezwzględnie]:

"Jak będziesz tak cały czas o Niej myślał, to nigdy nie będzie Ci lepiej, będziesz miał te czarno-białe sny z szaro-bladymi wybuchami, napady płaczu i sam nie wiem co jeszcze, uspokoisz się wreszcie?!"

A ja nie chcę zapominać. Mimo iż czuję się, jakby ktoś wywracał do góry nogami całą populację szarych komórek z mojej chorej głowy [tak jak Zbyszek trzyma mnie na zdjęciu... swoją drogą - my tak tańczyliśmy sobie na pewnej imprezie... jak to było? chyba tak: "Kamilek, to nawet do pogo podchodzi ambitnie" ^^].

"20 letni chłopak, a zachowuje się jak 15 letnia dziewczyna".

środa, 28 listopada 2007

Song to say goodbye



"Song to say goodbye" [Brian Molko]

You are one of God's mistakes
You crying, tragic waste of skin
I'm well aware of how it aches
And you still won't let me in
Now I'm breaking down your door
To try and save your swollen face
Though I don't like you anymore
You lying, trying waste of space

Before our innocence was lost
You were always one of those
Blessed with lucky sevens
And the voice that made me cry
My oh my

You were mother nature's son
Someone to whom I could relate
Your needle and your damage done
Remains a sorted twist of fate
Now I'm trying to wake you up
To pull you from the liquid sky
Coz if I don't we'll both end up
With just your song to say goodbye
My oh my

A song to say goodbye
A song to say goodbye
A song to say

Before our innocence was lost
You were always one of those
Blessed with lucky sevens
And the voice that made me cry

It's a song to say goodbye...

W poniedziałek [26 listopada 2007] moja intuicja została zgwałcona...

[Osoba, którą kochałem, powiedziała mi, że chce się ze mną rozstać, że to nie moja wina, że byłem cudowny, że to przez nią, że nie umie mnie szanować, doceniać, okazywać dalej uczuć... mówiła też, żebym jej nie przekonywał, że nie zmieni zdania, że za dużo ją kosztowała ta decyzja... dowiedziałem się o tym przez telefon, kilka minut po godzinie 16. Powiedziała także, że jest zadowolona z tej decyzji i poczuła ulgę, że za jakiś czas mi również przejdzie... i żebym ułożył sobie życie z kimś, kto na mnie zasłuży, żebym nie mówił, że nie chcę już nikogo szukać... Ja nadal uważam, że jest śliczną, mądrą i fajną dziewczynką. Koniec musi być też początkiem... póki co nie widzę tego początku...]

Nie wiem, z jakiego powodu w momencie, kiedy Brian dochodzi do "liquid sky" przeważnie spływa mi łezka... tak często pomiędzy tymi dwoma słowami. Zastanawiam się również, dlaczego tak uwielbiam placebo... dla odmiany dzisiaj w autobusie słuchałem albumu "Pornography" z repertuaru the Cure... Te dźwięki można by pokroić nożem, są takie nostalgiczne, ponure... nieopisane. "Serce, to jeszcze za mało, żeby kochać..." - może i coś w tym jest?

Przyjaciela nie poznajemy tylko po tym, że bez względu na to, co [w domyśle: najgorszego] zrobimy, on będzie przy nas, nie odwróci się, pocieszy, przytuli... przyjaźń to coś wiązanego, więc przyjaciela poznamy również po tym, że umiemy to docenić i bez względu na to, co zrobi on - my też będziemy przy nim. Podzielimy się szczęściem dodającym skrzydeł i wszystkim, co uwiera nas utrudniając ich używanie.


Myślę, że jest już lepiej... [cholernie] smutno i samotnie, ale jednak lepiej.

Przypomina mi się filozofia, którą sami, od podstaw opracowaliśmy z osobą ze zdjęcia:

Jak powszechnie wiadomo, komunikujemy się używając zmysłów... zastanawialiśmy się, co by było, gdybyśmy tracili jeden zmysł po drugim [gdyby nagle jakaś niezidentyfikowana siła obrywała pięcio-płatkowy kwiatuszek]... najpierw wzrok: kiedy bylibyśmy ślepi, to zaczęlibyśmy mówić do siebie, chłonęlibyśmy swój zapach, smak, dotyk - obrazy tworzylibyśmy w umyśle, 4 pozostałe zmysły lekko by się wyostrzyły. Po utracie słuchu nauczylibyśmy porozumiewać się za pomocą zapachów - chryzantemy znaczyłyby - "zaufaj mi", bez - "dziękuję" lub "dzień dobry" (w zależności od kontekstu)... zapach potu znaczyłby - "jestem zmęczony", "stresuję się tym" lub "gorąco mi". W zasadzie smak działa podobnie, więc utrata tych dwóch zmysłów nastąpiłaby w tym samym czasie. Kiedy zostałby nam tylko dotyk - byłby już naprawdę wyostrzony - kiedy mamy czegoś mało i ciągle nam tego ubywa, to zaczynamy dbać o najdrobniejsze szczegóły - nauczylibyśmy się wtedy przekazywać sobie kolory, dźwięki, zapachy i smaki za pomocą dotyku... truskawkowy dotyk ; ] a jak wtedy przekazać to, co najważniejsze:
"Dwa razy pod obojczyk, dwa razy w kierunku rozmówcy" - to takie proste...

A co, kiedy stracimy również dotyk? Nad tym też pomyśleliśmy... kiedy stracilibyśmy piąty zmysł... stworzylibyśmy szósty - już tylko dla siebie. I bybłby on najdoskonalszy... bez względu na to, czy nazwiemy go telepatią, empatią czy chorobą psychiczną... porozumiewanie się myślami (potrafiliśmy się tak porozumiewać, pewnie nikt w to nie uwierzy... jak wytłumaczyć to, że mieliśmy ten sam
niebieski kolor przed oczyma podczas... - umysł płatał figle hurtowo? nie sądzę... dawno nie widziałem tak intensywnych barw pod zasłoną powiek)... Choć może to tylko zarys pewnej filozofii, którą można by opisać, skorygować, uzupełnić itd... To stworzyliśmy ją w jeden wieczór porozumiewając się sms-ami i właśnie zmsyłem nr 6... tego, że ja wtedy płakałem jestem pewien. Tego, że Ona... też.

W życiu czasami uczucia strącane są z różnych powodów na podłogę... różne czynniki - jak np. lęk przed przyszłością, w której może nie być miejsca na wyższą formę dzielenia się sobą, bądź przed akceptacją bólu, poświęcenia, cierpienia czy czegokolwiek innego [czasem możemy nawet nie zdawać sobie sprawy czego dokładnie]. Marzenia nie umierają... to my zapominamy lub rezygnujemy... "Nie dla mnie pokora, droga kariery..." - deptane, opluwane, poniewierane, otoczone plastikiem, metalem, szkłem... i choć są naiwne, niepraktyczne i jakieś tam jeszcze... to są to moje marzenia. Stąpaj więc lekko, bo sąpasz po marzeniach...

Rape me