"Song to say goodbye" [Brian Molko]
You are one of God's mistakes
You crying, tragic waste of skin
I'm well aware of how it aches
And you still won't let me in
Now I'm breaking down your door
To try and save your swollen face
Though I don't like you anymore
You lying, trying waste of space
Before our innocence was lost
You were always one of those
Blessed with lucky sevens
And the voice that made me cry
My oh my
You were mother nature's son
Someone to whom I could relate
Your needle and your damage done
Remains a sorted twist of fate
Now I'm trying to wake you up
To pull you from the liquid sky
Coz if I don't we'll both end up
With just your song to say goodbye
My oh my
A song to say goodbye
A song to say goodbye
A song to say
Before our innocence was lost
You were always one of those
Blessed with lucky sevens
And the voice that made me cry
It's a song to say goodbye...
W poniedziałek [26 listopada 2007] moja intuicja została zgwałcona...
[Osoba, którą kochałem, powiedziała mi, że chce się ze mną rozstać, że to nie moja wina, że byłem cudowny, że to przez nią, że nie umie mnie szanować, doceniać, okazywać dalej uczuć... mówiła też, żebym jej nie przekonywał, że nie zmieni zdania, że za dużo ją kosztowała ta decyzja... dowiedziałem się o tym przez telefon, kilka minut po godzinie 16. Powiedziała także, że jest zadowolona z tej decyzji i poczuła ulgę, że za jakiś czas mi również przejdzie... i żebym ułożył sobie życie z kimś, kto na mnie zasłuży, żebym nie mówił, że nie chcę już nikogo szukać... Ja nadal uważam, że jest śliczną, mądrą i fajną dziewczynką. Koniec musi być też początkiem... póki co nie widzę tego początku...]
Nie wiem, z jakiego powodu w momencie, kiedy Brian dochodzi do "liquid sky" przeważnie spływa mi łezka... tak często pomiędzy tymi dwoma słowami. Zastanawiam się również, dlaczego tak uwielbiam placebo... dla odmiany dzisiaj w autobusie słuchałem albumu "Pornography" z repertuaru the Cure... Te dźwięki można by pokroić nożem, są takie nostalgiczne, ponure... nieopisane. "Serce, to jeszcze za mało, żeby kochać..." - może i coś w tym jest?
Przyjaciela nie poznajemy tylko po tym, że bez względu na to, co [w domyśle: najgorszego] zrobimy, on będzie przy nas, nie odwróci się, pocieszy, przytuli... przyjaźń to coś wiązanego, więc przyjaciela poznamy również po tym, że umiemy to docenić i bez względu na to, co zrobi on - my też będziemy przy nim. Podzielimy się szczęściem dodającym skrzydeł i wszystkim, co uwiera nas utrudniając ich używanie.
Myślę, że jest już lepiej... [cholernie] smutno i samotnie, ale jednak lepiej.
Przypomina mi się filozofia, którą sami, od podstaw opracowaliśmy z osobą ze zdjęcia:
Jak powszechnie wiadomo, komunikujemy się używając zmysłów... zastanawialiśmy się, co by było, gdybyśmy tracili jeden zmysł po drugim [gdyby nagle jakaś niezidentyfikowana siła obrywała pięcio-płatkowy kwiatuszek]... najpierw wzrok: kiedy bylibyśmy ślepi, to zaczęlibyśmy mówić do siebie, chłonęlibyśmy swój zapach, smak, dotyk - obrazy tworzylibyśmy w umyśle, 4 pozostałe zmysły lekko by się wyostrzyły. Po utracie słuchu nauczylibyśmy porozumiewać się za pomocą zapachów - chryzantemy znaczyłyby - "zaufaj mi", bez - "dziękuję" lub "dzień dobry" (w zależności od kontekstu)... zapach potu znaczyłby - "jestem zmęczony", "stresuję się tym" lub "gorąco mi". W zasadzie smak działa podobnie, więc utrata tych dwóch zmysłów nastąpiłaby w tym samym czasie. Kiedy zostałby nam tylko dotyk - byłby już naprawdę wyostrzony - kiedy mamy czegoś mało i ciągle nam tego ubywa, to zaczynamy dbać o najdrobniejsze szczegóły - nauczylibyśmy się wtedy przekazywać sobie kolory, dźwięki, zapachy i smaki za pomocą dotyku... truskawkowy dotyk ; ] a jak wtedy przekazać to, co najważniejsze: "Dwa razy pod obojczyk, dwa razy w kierunku rozmówcy" - to takie proste...
A co, kiedy stracimy również dotyk? Nad tym też pomyśleliśmy... kiedy stracilibyśmy piąty zmysł... stworzylibyśmy szósty - już tylko dla siebie. I bybłby on najdoskonalszy... bez względu na to, czy nazwiemy go telepatią, empatią czy chorobą psychiczną... porozumiewanie się myślami (potrafiliśmy się tak porozumiewać, pewnie nikt w to nie uwierzy... jak wytłumaczyć to, że mieliśmy ten sam niebieski kolor przed oczyma podczas... - umysł płatał figle hurtowo? nie sądzę... dawno nie widziałem tak intensywnych barw pod zasłoną powiek)... Choć może to tylko zarys pewnej filozofii, którą można by opisać, skorygować, uzupełnić itd... To stworzyliśmy ją w jeden wieczór porozumiewając się sms-ami i właśnie zmsyłem nr 6... tego, że ja wtedy płakałem jestem pewien. Tego, że Ona... też.
W życiu czasami uczucia strącane są z różnych powodów na podłogę... różne czynniki - jak np. lęk przed przyszłością, w której może nie być miejsca na wyższą formę dzielenia się sobą, bądź przed akceptacją bólu, poświęcenia, cierpienia czy czegokolwiek innego [czasem możemy nawet nie zdawać sobie sprawy czego dokładnie]. Marzenia nie umierają... to my zapominamy lub rezygnujemy... "Nie dla mnie pokora, droga kariery..." - deptane, opluwane, poniewierane, otoczone plastikiem, metalem, szkłem... i choć są naiwne, niepraktyczne i jakieś tam jeszcze... to są to moje marzenia. Stąpaj więc lekko, bo sąpasz po marzeniach...
[Osoba, którą kochałem, powiedziała mi, że chce się ze mną rozstać, że to nie moja wina, że byłem cudowny, że to przez nią, że nie umie mnie szanować, doceniać, okazywać dalej uczuć... mówiła też, żebym jej nie przekonywał, że nie zmieni zdania, że za dużo ją kosztowała ta decyzja... dowiedziałem się o tym przez telefon, kilka minut po godzinie 16. Powiedziała także, że jest zadowolona z tej decyzji i poczuła ulgę, że za jakiś czas mi również przejdzie... i żebym ułożył sobie życie z kimś, kto na mnie zasłuży, żebym nie mówił, że nie chcę już nikogo szukać... Ja nadal uważam, że jest śliczną, mądrą i fajną dziewczynką. Koniec musi być też początkiem... póki co nie widzę tego początku...]
Nie wiem, z jakiego powodu w momencie, kiedy Brian dochodzi do "liquid sky" przeważnie spływa mi łezka... tak często pomiędzy tymi dwoma słowami. Zastanawiam się również, dlaczego tak uwielbiam placebo... dla odmiany dzisiaj w autobusie słuchałem albumu "Pornography" z repertuaru the Cure... Te dźwięki można by pokroić nożem, są takie nostalgiczne, ponure... nieopisane. "Serce, to jeszcze za mało, żeby kochać..." - może i coś w tym jest?
Przyjaciela nie poznajemy tylko po tym, że bez względu na to, co [w domyśle: najgorszego] zrobimy, on będzie przy nas, nie odwróci się, pocieszy, przytuli... przyjaźń to coś wiązanego, więc przyjaciela poznamy również po tym, że umiemy to docenić i bez względu na to, co zrobi on - my też będziemy przy nim. Podzielimy się szczęściem dodającym skrzydeł i wszystkim, co uwiera nas utrudniając ich używanie.
Myślę, że jest już lepiej... [cholernie] smutno i samotnie, ale jednak lepiej.
Przypomina mi się filozofia, którą sami, od podstaw opracowaliśmy z osobą ze zdjęcia:
Jak powszechnie wiadomo, komunikujemy się używając zmysłów... zastanawialiśmy się, co by było, gdybyśmy tracili jeden zmysł po drugim [gdyby nagle jakaś niezidentyfikowana siła obrywała pięcio-płatkowy kwiatuszek]... najpierw wzrok: kiedy bylibyśmy ślepi, to zaczęlibyśmy mówić do siebie, chłonęlibyśmy swój zapach, smak, dotyk - obrazy tworzylibyśmy w umyśle, 4 pozostałe zmysły lekko by się wyostrzyły. Po utracie słuchu nauczylibyśmy porozumiewać się za pomocą zapachów - chryzantemy znaczyłyby - "zaufaj mi", bez - "dziękuję" lub "dzień dobry" (w zależności od kontekstu)... zapach potu znaczyłby - "jestem zmęczony", "stresuję się tym" lub "gorąco mi". W zasadzie smak działa podobnie, więc utrata tych dwóch zmysłów nastąpiłaby w tym samym czasie. Kiedy zostałby nam tylko dotyk - byłby już naprawdę wyostrzony - kiedy mamy czegoś mało i ciągle nam tego ubywa, to zaczynamy dbać o najdrobniejsze szczegóły - nauczylibyśmy się wtedy przekazywać sobie kolory, dźwięki, zapachy i smaki za pomocą dotyku... truskawkowy dotyk ; ] a jak wtedy przekazać to, co najważniejsze: "Dwa razy pod obojczyk, dwa razy w kierunku rozmówcy" - to takie proste...
A co, kiedy stracimy również dotyk? Nad tym też pomyśleliśmy... kiedy stracilibyśmy piąty zmysł... stworzylibyśmy szósty - już tylko dla siebie. I bybłby on najdoskonalszy... bez względu na to, czy nazwiemy go telepatią, empatią czy chorobą psychiczną... porozumiewanie się myślami (potrafiliśmy się tak porozumiewać, pewnie nikt w to nie uwierzy... jak wytłumaczyć to, że mieliśmy ten sam niebieski kolor przed oczyma podczas... - umysł płatał figle hurtowo? nie sądzę... dawno nie widziałem tak intensywnych barw pod zasłoną powiek)... Choć może to tylko zarys pewnej filozofii, którą można by opisać, skorygować, uzupełnić itd... To stworzyliśmy ją w jeden wieczór porozumiewając się sms-ami i właśnie zmsyłem nr 6... tego, że ja wtedy płakałem jestem pewien. Tego, że Ona... też.
W życiu czasami uczucia strącane są z różnych powodów na podłogę... różne czynniki - jak np. lęk przed przyszłością, w której może nie być miejsca na wyższą formę dzielenia się sobą, bądź przed akceptacją bólu, poświęcenia, cierpienia czy czegokolwiek innego [czasem możemy nawet nie zdawać sobie sprawy czego dokładnie]. Marzenia nie umierają... to my zapominamy lub rezygnujemy... "Nie dla mnie pokora, droga kariery..." - deptane, opluwane, poniewierane, otoczone plastikiem, metalem, szkłem... i choć są naiwne, niepraktyczne i jakieś tam jeszcze... to są to moje marzenia. Stąpaj więc lekko, bo sąpasz po marzeniach...
1 komentarz:
Prześlij komentarz