poniedziałek, 31 grudnia 2007

Dziewczynka z zapałkami



"Dziewczynka z zapałkami" [Hans Christian Andersen]

Było bardzo zimno; śnieg padał i zaczynało się już ściemniać; był to ostatni dzień w roku, wigilia Nowego Roku. W tym chłodzie i w tej ciemności szła ulicami biedna dziewczynka z gołą głową i boso; miała wprawdzie trzewiki na nogach, kiedy wychodziła z domu, ale co to znaczyło! To były bardzo duże trzewiki, nawet jej matka ostatnio je wkładała, tak były duże; i mała zgubiła je zaraz, przebiegając ulicę, którą pędem przejeżdżały dwa wozy; jednego trzewika nie mogła wcale znaleźć, a z drugim uciekł jakiś urwis; wołał, że przyda mu się on na kołyskę, kiedy już będzie miał dziecko. Szła więc dziewczynka boso, stąpała nóżkami, które poczerwieniały i zsiniały z zimna; w starym fartuchu niosła zawiniętą całą masę zapałek, a jedną wiązkę trzymała w ręku; przez cały dzień nie sprzedała ani jednej; nikt jej nie dał przez cały dzień ani grosika; szła taka głodna i zmarznięta i wyglądała taka smutna, biedactwo! Płatki śniegu padały na jej długie, jasne włosy, które tak pięknie zwijały się na karku, ale ona nie myślała wcale o tej ozdobie. Ze wszystkich okien naokoło połyskiwały światła i tak miło pachniało na ulicy pieczonymi gęśmi. „To przecież jest wigilia Nowego Roku” – pomyślała dziewczynka. W kącie między dwoma domami, z których jeden bardziej wysuwał się na ulicę, usiadła i skurczyła się cała; małe nożyny podciągnęła pod siebie, ale marzła coraz bardziej, a w domu nie mogła się pokazać, bo przecież nie sprzedała ani jednej zapałki, nie dostała ani grosza, ojciec by ją zbił, a w domu było tak samo zimno, mieszkali na strychu pod samym dachem i wiatr hulał po izbie, chociaż największe szpary w dachu zatkane były słomą i gałganami. Jej małe ręce prawie całkiem zamarzły z tego chłodu. Ach, jedna mała zapałka, jakby to dobrze było! Żeby tak wyciągnąć jedną zapałkę z wiązki, potrzeć ją o ścianę i tylko ogrzać paluszki! Wyciągnęła jedną i „trzask”, jak się iskrzy, jak płonie! mały ciepły, jasny płomyczek, niby mała świeczka otoczona dłońmi! Dziwna to była świeca; dziewczynce zdawało się, że siedzi przed wielkim, żelaznym piecem o mosiężnych drzwiczkach i ozdobach; ogień palił się w nim tak łaskawie i grzał tak przyjemnie; ach, jakież to było rozkoszne! Dziewczynka wyciągnęła przed siebie nóżki, aby je rozgrzać także – a tu płomień zagasł. Piec znikł – a ona siedziała z niedopałkiem siarnika w dłoni. Zapaliła nowy, palił się i błyszczał, a gdzie cień padł na ścianę, stała się ona przejrzysta jak muślin; ujrzała wnętrze pokoju, gdzie stał stół przykryty białym, błyszczącym obrusem, nakryty piękną porcelaną, a na półmisku smacznie dymiła pieczona gęś, nadziana śliwkami i jabłkami; a co jeszcze było wspanialsze, gęś zeskoczyła z półmiska i zaczęła się czołgać po podłodze, z widelcem i nożem wbitym w grzbiet; doczołgała się aż do biednej dziewczynki; aż tu nagle zgasła zapałka i widać tylko było nieprzejrzystą, zimną ścianę. Zapaliła nowy siarnik. I oto siedziała pod najpiękniejszą choinką; była ona jeszcze wspanialsza i piękniej ubrana niż choinka u bogatego kupca, którą ujrzała przez szklane drzwi podczas ostatnich świąt; tysiące świeczek płonęło na zielonych gałęziach, a kolorowe obrazki, takie, jakie zdobiły okna sklepów, spozierały ku niej. Dziewczynka wyciągnęła do nich obie rączki – ale tu zgasła zapałka; mnóstwo światełek choinki wznosiło się ku górze, coraz wyżej i wyżej, i oto ujrzała ona, że były to tylko jasne gwiazdy, a jedna z nich spadła właśnie i zakreśliła na niebie długi, błyszczący ślad. – Ktoś umarł! – powiedziała malutka, gdyż jej stara babka, która jedyna okazywała jej serce, ale już umarła, powiadała zawsze, że kiedy gwiazdka spada, dusza ludzka wstępuje do Boga. Dziewczynka znowu potarła siarnikiem o ścianę, zajaśniało dookoła i w tym blasku stanęła przed nią stara babunia, taka łagodna, taka jasna, taka błyszcząca i taka kochana.
– Babuniu! – zawołała dziewczynka – o, zabierz mnie z sobą! Kiedy zapałka zgaśnie, znikniesz jak ciepły piec, jak gąska pieczona i jak wspaniała olbrzymia choinka! – i szybko potarła wszystkie zapałki, jakie zostały w wiązce, chciała jak najdłużej zatrzymać przy sobie babkę, i zapałki zabłysły takim blaskiem, iż stało się jaśniej niż za dnia. Babunia nigdy przedtem nie była taka piękna i taka wielka; chwyciła dziewczynkę w ramiona i poleciały w blasku i w radości wysoko, wysoko; a tam już nie było ani chłodu, ani głodu, ani strachu – bowiem były u Boga. A kiedy nastał zimny ranek, w kąciku przy domu siedziała dziewczynka z czerwonymi policzkami, z uśmiechem na twarzy – nieżywa: zamarzła na śmierć ostatniego wieczora minionego roku. Ranek noworoczny oświetlił małego trupka trzymającego w ręku zapałki, z których garść była spalona. Chciała się ogrzać, powiadano; ale nikt nie miał pojęcia o tym, jak piękne rzeczy widziała dziewczynka i w jakim blasku wstąpiła ona razem ze starą babką w szczęśliwość Nowego Roku.




Daruję sobie jakiekolwiek podsumowania w związku z kończącym się rokiem nr 2007. Nie wszystko jest takie, jakim być się wydaje...

czwartek, 27 grudnia 2007

Mad World



"Mad World" [Roland Orzabal]

All around me are familiar faces
Worn out places, worn out faces
Bright and early for their daily races
Going nowhere, going nowhere
And their tears are filling up their glasses
No expression, no expression
Hide my head I want to drown my sorrow
No tommorow, no tommorow

And I find it kind of funny
I find it kind of sad
The dreams in which Im dying
Are the best Ive ever had
I find it hard to tell you
Cos I find it hard to take
When people run in circles
Its a very, very
Mad world

Children waiting for the day they feel good
Happy birthday, happy birthday
Made to feel the way that every child should
Sit and listen, sit and listen
Went to school and I was very nervous
No one knew me, no one knew me
Hello teacher tell me whats my lesson
Look right through me, look right through me



Utwór ten pierwszy raz usłyszałem w wykonaniu zespołu Closterkeller, nie dociekałem wtedy czy to cover, czy dzieło Anji Orthodox & spółki. Kolejną wersję "Mad World", którą pamiętam, wykonywali (na żywo) Die Toten Hosen - wtedy przypomniało mi się, że skądś znam te słowa... Całkiem niedawno oglądałem film "Donnie Darko", który kończy się właśnie z tą piosenką w tle... Ale to również nie oryginał (choć uważam, że owa wersja jest równie dobra jak pierwowzór, albo nawet i lepsza. Jej "sprawcami" są panowie Michael Andrews i Gary Jules). Dzisiaj poszukałem źródła, i teraz już wiem, że "Mad World" jest dzieckiem Rolanda Orzabala i jego bandu - Tears for Fears.

Podczas słuchania "Mad World" ciarki przechodzą mi po plecach...

środa, 26 grudnia 2007

Donnie Darko



"Donnie Darko" [Richard Kelly]

Droga Roberto Sparrow, spotkałem cię w twojej książce, ale jest tyle rzeczy, o które chciałbym cię spytać. Czasem, obawiam się tego, co mógłbym usłyszeć. Czasem, obawiam się, że to co byś mi powiedziała, nie byłoby wytworem mojej wyobraźni. Mogę mieć tylko nadzieję, że odpowiedzi przyjdą do mnie w czasie snu. Mam nadzieję, że kiedy nastąpi koniec świata, odetchnę z ulgą, bo będzie tyle nowych rzeczy do poznania...


Donnie Darko jest inteligentnym, uważanym za niezrównoważonego psychicznie nastolatkiem. Mieszka on wraz z rodziną w domu na przedmieściach Middlesex. Życie tego chłopaka sprowadza się do ciągłych, rodzinnych kłótni, wizyt u psychologa i lęku przed przyszłością. Donnie stara się unikać zażywania psychotropowych leków i pragnie zamknąć się we własnym świecie. Pewnej nocy tytułowy bohater zostaje wywabiony z domu przez niezidentyfikowany głos. Podążając ścieżką swojej intuicji spotyka dziwną istotę, która przepowiada mu - z dokładnością do sekund - czas pozostały do końca świata. Fikcja wkracza w rzeczywistość... co jest prawdą a co iluzorycznym odbiciem?

Nie chcę uchylać już ani milimetra rąbka tajemnicy tego filmu.



Czy podróż w czasie to tylko tułaczka drogą podświadomości, która kończy się ślepą uliczką?

wtorek, 25 grudnia 2007

Klepsydra



"Klepsydra" [Kamil Wojciech Szkup]

ktoś utopił się jeziorem "nigdy"
w czarno-białym bardzo chłodnym
płynie

światło rozrywa widnokrąg szarości
źrenice zwężają się nieustannie
wodny zegar ponownie przestaje
przesączać krople krwi czasu

ktoś wpadł pod pociąg odległej
przyszłości pobrudził sobą cudowne
tory

ktoś za mocno zawiązał krawat
na skraju umysłu pajęczyna pękła
kolorem

ktoś spadł z drabiny idealnej
społeczności bardzo twardym
nekrologiem

światło rozrywa widnokrąg szarości
źrenice zwężają się nieustannie
wodny zegar ponownie przestaje
czasu krwi krople przesączać

ja zostałem oskarżony o życie
w afekcie. siedzę i czekam aż wydadzą
na mnie wyrok. dożywotni

więzienie martwych uśmiechów
w doskonałym świecie. nie ma kary
!śmierci

poniedziałek, 24 grudnia 2007

Według rosyjskich wierzeń...



Według rosyjskich wierzeń urodzeni dziś ludzie staną się wilkołakami.

niedziela, 23 grudnia 2007

Kopciuszek



"Kopciuszek" [Jacob Grimm & Wilhelm Grimm]

Pewnemu bogatemu człowiekowi zachorowała żona umiłowana; czując zbliżającą się śmierć, przywołała do siebie córkę jedynaczkę i rzekła do niej:
- Dziecko ukochane, pamiętaj, bądź zawsze dobra, cokolwiek się stanie.
To rzekłszy zamknęła oczy i umarła...
Dziewczynka chodziła codziennie na grób matki i płakała. Kiedy nadeszła zima, śnieg okrył mogiłę białą chustą, a kiedy z wiosną spłynął, ojciec sieroty poślubił inną kobietę.
Druga żona przywiozła z sobą dwie córki o pięknych i gładkich twarzyczkach, lecz za to o sercach czarnych i zazdrosnych. Dla biednej sieroty rozpoczęły się teraz smutne czasy.
- A dlaczego ta głupia gęś ma siedzieć razem z nami w pokoju? - mówiły siostry. - Kto chce jeść chleb, ten musi na niego zarobić! Precz, dziewko kuchenna, do roboty!
Odebrały sierocie wszystkie jej piękne suknie, odziały ją natomiast w jakieś stare, szare łachmany i dały jej drewniane trzewiki.
- Popatrzcie, jak się ta dumna księżniczka wystroiła! zawołały i zaprowadziły ją ze śmiechem do kuchni. Biedactwo musiało teraz od rana do nocy ciężko pracować, wstawać o świcie, nosić wiadrami wodę, prać, rozpalać ogień na kominie i gotować jedzenie dla ludzi i bydła... Przy tym jeszcze siostry dokuczały jej ciągle, robiły jej przykrości, jakie tylko wymyślić zdołały, wyśmiewały się z niej, wsypywały do popiołu groch i soczewicę i biedna dziewczyna wybierając je musiała nieraz siedzieć do późnej nocy. Wieczorem, zmęczona po pracy, nie miała nawet swego łóżka, kładła się obok komina zagrzebując się dla ciepła w popiele... I była dlatego zawsze brudna i zasmolona; przezwano ją więc Kopciuszkiem.
Wybierał się razu jednego ojciec jej na jarmark i zapytał pasierbic, co im przywieźć.
- Piękne suknie - odrzekła jedna.
- Perły i drogie kamienie - dodała druga.
- A ty czego chcesz, Kopciuszku? - zwrócił się ojciec do córki.
- Ułam mi, ojczulku, pierwszą gałązkę, która cię trąci w kapelusz, kiedy będziesz powracać - odrzekł Kopciuszek.
Kupił ojciec na jarmarku dla pasierbic piękne suknie, perły i drogie kamienie, a kiedy w powrotnej drodze wjechał między zielone krzaki, trąciła go gałązka leszczyny i zrzuciła kapelusz na ziemię.
Zerwał ją więc i zabrał z sobą.
Powróciwszy do domu, dał pasierbicom to, czego sobie życzyły, a Kopciuszkowi gałązkę leszczyny.
Podziękowała mu sierotka, poszła na grób matki, zasadziła na nim gałązkę i płakała tak bardzo, że łzy popłynęły na ziemię i podlały gałązkę, która wkrótce wyrosła na piękne drzewo...
Chodziła sierota na mogiłę matki trzy razy dziennie, płakała tam i żaliła się na smutną swą dolę, a za każdym razem biały ptaszek siadał na gałązce drzewa i gdy dziewczynka wyraziła jakieś życzenie, dawał jej to, czego chciała...
Zdarzyło się, że król zapowiedział wielką zabawę, która miała trwać trzy dni. Rozesłano zaproszenia do wszystkich młodych i ładnych panien w całym kraju, aby syn królewski mógł sobie wśród nich wybrać żonę.
Przyszło także zaproszenie i do obydwóch sióstr, z czego one uradowały się wielce i przywoławszy Kopciuszka, rzekły do niego:
- Czesz nas zaraz jak najpiękniej, oczyść nam trzewiki, by błyszczały jak zwierciadło, i pozapinaj sprzączki. Idziemy na zabawę do pałacu królewskiego i musimy pięknie wyglądać...
Usłuchała sierota tego rozkazu, ale zapłakała przy tym, bo sama również chętnie poszłaby na bal. Poprosiła więc macochę, aby jej pójść pozwoliła.
- Co? Ty, Kopciuszku?! - zawołała macocha. - Przecież jesteś zasmolona, brudna i chcesz iść na bal!... Nie masz ani sukni, ani trzewików, a chcesz tańcować?...
Ale ponieważ dziewczyna prosiła bardzo, rzekła macocha w końcu:
- Dobrze. Oto wsypałam ci tu miskę soczewicy do popiołu; jeżeli wybierzesz ją w dwie godziny co do ziarnka, będziesz mogła pójść...
Dziewczynka wyszła tylnymi drzwiami do ogrodu i zawołała:

- Białe gołąbeczki, szare turkaweczki i wszystkie ptaszki podniebne!
Prędko przybywajcie, ziarnka przebierajcie; dobre do kociołka,
a złe do gardziołka!...

Wnet wpadły przez okno do kuchni dwa białe gołąbki, za nimi turkawki, aż w końcu nadleciały wszystkie podniebne ptaszki i obsiadły popiół. Gołąbki pokiwały główkami i dalejże dziobać: stuk, stuk, stuk, a w ich ślady zaraz poszły wszystkie inne ptaszki: puk, puk, puk. W niespełna godzinę wybrały dobre ziarnka do miski i odleciały...
Uradowana dziewczynka pobiegła do macochy, pewna, że pójdzie na bal. Ale ta odpowiedziała:
- Nie, Kopciuszku, nie masz sukni i nie umiesz tańcować, na zabawie wyśmieją cię tylko.
Gdy Kopciuszek zaczął płakać, rzekła macocha:
- Jeżeli mi w przeciągu godziny wybierzesz z popiołu jeszcze dwie miski soczewicy, to pójdziesz z nami.
A myślała sobie:
"Nigdy w życiu tego zrobić nie zdoła..."
Wsypała macocha dwie miski soczewicy do popiołu, a Kopciuszek wybiegł do ogrodu bocznymi drzwiami i zawołał:

- Białe gołąbeczki: szare turkaweczki ż wszystkie ptaszki podniebne!
Prędko przybywajcie, ziarnka przebierajcie; dobre do kociołka,
a złe do gardziołka!...

I znów, jak poprzednim razem, wpadły wnet oknem do kuchni dwa gołąbki białe, za nimi turkawki, a w końcu wszystkie ptaszki podniebne i obsiadły popiół. Pokiwały gołąbki główkami i dalejże dziobać: stuk, stuk, stuk, a w ślad za nimi wszystkie inne ptaszki: puk, puk, puk. Wybierały ziarnka do kociołka. Nawet pół godziny nie minęło, gdy ptaszki skończyły robotę i - odleciały...
Kopciuszek, uradowany i pewien, że teraz już pójdzie na bal, zaniósł miski z wybraną soczewicą do macochy, ale ta rzekła:
- Nic ci wszystko nie pomoże, nie pójdziesz na zabawę, bo nie masz sukni i nie umiesz tańczyć; wstyd tylko byś nam przyniosła...
Odwróciła się od niej pogardliwie i odjechała na bal z dumnymi córkami swymi.
Kiedy dom już opustoszał, pobiegł Kopciuszek na grób matki pod leszczynę i zawołał:

- Drzewko, drzewko, wstrząśnij się, złotem, srebrem obsyp mnie!...

Wnet nadleciał ptak i rzucił jej pod nogi suknię złotą i srebrną i trzewiczki wyszywane jedwabiem i srebrem.
Kopciuszek umył się szybko, ubrał i podążył na zabawę... Ani macocha, ani siostry nie poznały jej wcale, tylko myślały, że to jakaś obca królewna tak ślicznie wyglądała w złocistej sukni.
Nie myślały zupełnie o Kopciuszku, sądząc, że siedzi sobie w kurzu i brudzie i wybiera soczewicę z popiołu...
Królewicz wybiegł aż na schody na spotkanie sieroty, wziął ją za rękę i tańczył z nią. Nie chciał już z nikim tańczyć, nie puszczał jej ręki i kiedy ktokolwiek zbliżał się, ażeby zaprosić ją do tańca, mówił:
- To moja tancerka!
Tańczył tak Kopciuszek aż do wieczora, a gdy nadszedł czas powrotu, królewicz, który chciał się koniecznie dowiedzieć, kto jest ta piękna dziewczyna, rzekł do niej:.
- Pójdę z tobą i odprowadzę cię.
Ale wymknęła mu się i ukryła w gołębniku.
Czekał tedy królewicz koło jej domu, a gdy ojciec Kopciuszka przyszedł, powiedział mu, że nieznajoma dziewczyna schowała się w gołębniku.
Pomyślał sobie stary : "Czyżby to był Kopciuszek?..." Ale gdy otworzono gołębnik, nikogo w nim nie było... Wrócili wszyscy potem do domu, a tam leży Kopciuszek w popiele, w swojej brudnej, podartej sukience. a mała, ciemna, kopcąca się lampa pali się na kominie.
Bo dziewczynka wyskoczyła prędziutko z gołębnika bocznym otworem i pobiegła pod swoją leszczynę; tam zdjęła piękną suknię i położyła na grobie matki, skąd ptak ją zaraz zabrał; w swojej codziennej, szarej sukienczynie usiadła znowu w kuchni, w popiele.
Następnego dnia, kiedy zabawa rozpoczęła się na nowo i rodzice odjechali z obydwiema córkami, Kopciuszek pobiegł do leszczyny i zawołał:

- Drzewko, drzewko, wstrząśnij się, złotem, srebrem obsyp mnie!...

A wtedy ptak zrzucił jej suknię jeszcze piękniejszą niż poprzednia...
A gdy sierota ukazała się w tej sukni na sali, zadziwił się każdy jej urodzie. Oczekiwał już na nią królewicz, ujął ją za rękę i tylko z nią tańczył. A gdy kto zbliżył się do niej, zapraszając do tańca, królewicz mówił:
- To moja tancerka!
A gdy nadszedł wieczór i Kopciuszek chciał wracać do domu, królewicz poszedł za nią, ;żeby się przekonać, do którego domu wejdzie. Udało się jej jednak wymknąć mu i wbiec do ogrodu za domem. Rosła tam wielka grusza, pokryta owocem najśliczniejszym, a dziewczyna wdrapała się na nią tak zwinnie jak wiewióreczka i skryła się pomiędzy gałęźmi.
Nie wiedział królewicz, gdzie mu ona znikła, zaczekał więc na powrót jej ojca i rzekł:
- Nieznajoma dziewczyna uciekła mi i, zdaje się, wdrapała się na tę gruszę.
Pomyślał ojciec sobie: "Czyżby to był Kopciuszek?..."
Przyniósł drabinę i wszedł na drzewo, ale nikogo na nim nie było.
Poszli do kuchni, a tam Kopciuszek leży, jak zwykle, w popiele; bo zeskoczyła z drugiej strony drzewa, oddała ptakowi na leszczynie piękne szaty i przyodziała się w szarą sukienkę swoją...
Na trzeci dzień, gdy siostry odjechały z rodzicami, Kopciuszek pobiegł znowu na grób matki i zawołał:

- Drzewko, drzewko, wstrząśnij się, złotem, srebrem obsyp mnie!...

Zrzucił jej ptak suknię tak wspaniałą i błyszczącą, jakiej jeszcze nigdy nie miała, a trzewiczki były ze szczerego złota...
Gdy tak strojna ukazała się na balu, wszyscy tak się dziwowali, że nie umieli nawet się odezwać...
Królewicz tańczył z nią tylko i każdemu, kto ją chciał do tańca zaprosić, mówił:
- To moja tancerka!
I znów wieczorem, kiedy miała wracać do domu, chciał jej towarzyszyć królewicz, Lecz ona uciekła tak prędko, że nie mógł za nią podążyć...
Tym razem królewicz uciekł się do podstępu i kazał całe schody wysmarować smołą; kiedy dziewczyna uciekała, przykleił się do stopni trzewiczek z jej lewej nogi.
Porwał go królewicz, a był to trzewiczek mały, zgrabny, a przy tym cały ze złota.
Następnego dnia z samego rana poszedł królewicz do ojca Kopciuszka i rzekł:
- Ta tylko zostanie moją żoną, na której nogę wejdzie ten trzewiczek.
Ucieszyły się obie siostry, gdyż miały bardzo ładne nogi. Starsza poszła zaraz z trzewiczkiem do komory, ażeby go przymierzyć; matka była przy tym. Ale trzewiczek był za mały i choć wciskała go z całej siły, na nogę nie wchodził...
Matka podała jej nóż i rzekła:
- Obetnij palec. I tak, gdy zostaniesz królową, nie będziesz chodziła piechotą...
Córka odcięła palec, z trudem wcisnęła trzewiczek i z zaciśniętymi z bólu zębami wyszła do królewicza.
Ten przekonany, że to ona jest poszukiwaną dziewczyną, zabrał ją na konia, jako narzeczoną, i odjechał...
Droga do zamku królewskiego prowadziła koło grobu matki Kopciuszka, a tam na leszczynie siedziały dwa gołąbki i wołały:

- Zawracaj koniczka!... Krew płynie z trzewiczka!... Trzewiczek za mały,
a prawdziwa narzeczona, w domu zostawiona!...

Królewicz spojrzał na nogę dziewczyny i zobaczył, że krew płynie... Natychmiast zawrócił konia, odwiózł fałszywą narzeczoną do domu i powiedział, że to nie ta, żeby druga przymierzyła trzewiczek.
Poszła druga do komory przymierzać trzewiczek, wcisnęła palce szczęśliwie, ale cóż, kiedy znów pięta nie wchodzi. Matka podała córce nóż i mówi:
- Utnij kawałek pięty. I tak przecież masz być królową. to piechotą chodzić nie będziesz...
Dziewczyna obcięła kawałek pięty i z trudem wcisnęła nogę do trzewika; zacisnęła z bólu zęby i wyszła do królewicza...
Ten powitał ją jako narzeczoną, wsadził na koń i pojechali.
Gdy przejeżdżali obok leszczyny, dwa gołąbki na krzaku wołać zaczęły:

- Zawracaj koniczka!... Krew płynie z trzewiczka! Trzewiczek za mały,
a prawdziwa narzeczona w domu zostawiona! ...

Spojrzał królewicz na nogę, a tu krew płynie z trzewiczka, znacząc czerwoną plamę na białej pończoszce...
Zawrócił więc konia i odwiózł fałszywą narzeczoną do domu.
- I to nie ta - powiada. - Czy nie macie już więcej córek?
- Nie - rzecze ojciec - pozostał tylko jeszcze mały, zabiedzony Kopciuszek, córka mojej żony nieboszczki. Lecz ta dziewczyna w żaden sposób nie może być waszą narzeczoną!
Królewicz chciał, aby po nią posłano. Ale macocha rzekła na to:
- Ach, nie!... Ona jest taka brudna, że nie może się za nic pokazać.
Królewicz jednak nalegał, aż wreszcie musiano zawołać Kopciuszka. Umyła więc sobie do czysta twarz i ręce, weszła do izby, ukłoniła się nisko królewiczowi, który jej podał zło ty trzewiczek. Usiadła na stołku, zrzuciła ciężki, drewniany chodak i wsunęła bez trudu nogę w trzewiczek, który leżał jak ulany... A kiedy się podniosła, królewicz spojrzał na nią i poznał w niej zaraz śliczną dziewczynę, z którą tańczył na balu, i zawołał:
- To jest prawdziwa narzeczona!
Macocha i obie siostry przeraziły się i aż pobladły ze złości.
A królewicz wziął Kopciuszka na konia i pojechał.
A gdy przejeżdżali koło leszczyny, zawołały dwa białe gołąbki:

- Prowadź prosto konika!... Krew nie płynie z trzewika!...
Trzewik nie jest za mały!...
Królewicz wiezie prawdziwą narzeczoną...

I zaraz potem sfrunęły i usiadły Kopciuszkowi na ramionach, jeden z lewej, drugi z prawej strony... i pozostały tam przez całe wesele.


Morał:

"Piękność jest skarbem panien. Prawda: skarb to rzadki. Nie dziw, że wszyscy piękność sławią nieustannie. Ale z wdziękiem, z urokiem, jeszcze piękniej pannie. Bowiem wdzięk więcej zdobi niźli buziak gładki. Chrzestna matka obdarza nim Kopciuszka tedy i uczy, jak szermować wdziękiem, jak nim władać, jak zdobyć serce księcia, jak dźwignąć się z biedy. Tyle morał tej bajki o wdzięku powiada. Pięknisie! Droższy wdzięk niż wasze szmatki. Ceńcie go bardziej niźli złota dźwięk. I życzcie sobie, aby chrzestne matki nieprzepłacony skarb wam dały: Wdzięk."

Współczuję dzieciom, których rodzice usadzają je przed telewizorem lub przed monitorem komputera... Niebawem kolejna część "GTA" będzie przez nie bardziej rozpoznawalna niż np. taki "Kopciuszek"... Ja miałem szczęście urodzić się jeszcze na tyle wcześnie... by dotknąć klasyki... Kopciuszek to dla mnie OLD SQL, zawsze będę bronił starej szkoły.

sobota, 22 grudnia 2007

Przesilenie zimowe



W uszach dźwięczy mi zima Vivaldiego... Ostatnio najczęściej słucham jej w wykonaniu Janine Jansen. "L'inverno RV297 I, allegro non molto" - polecam.

Ciekawi mnie jak "Le Quattro Stagioni" brzmiałoby z wiolonczel a la Apocalyptica ^^.

Zima zawsze kojarzyła mi się z długimi wieczorami, czytaniem książek (również baśni) i piciem czegoś gorącego... ale i z gorączką, kasłaniem i poobcieranym od chusteczek nosem. Zimą często pękają mi usta... Mimo tego, iż używam pomadki albo smaruję je wazeliną... pękają.

Czasami chciałbym pójść śladem zwierząt zapadających w zimowy sen… znaleźć sobie ciche, ciepłe i wygodne miejsce, zamknąć oczy i obudzić się razem z przebiśniegami.

piątek, 21 grudnia 2007

Dawniej ludzie mniej mieli kultury lecz byli szczersi



"Stefania" [Tadeusz Żeleński (Boy)]

Kto poznał panią Stefanią,
Ten wolał od innych pań ją

Coś w niej już takiego było,
Że popatrzeć na nią miło.

Oczy miała jak bławatki
I na sobie ładne szmatki.

Chociaż to rzecz dosyć trudna,
Zawsze była bardzo schludna.

Aż mówił każdy przechodzień:
"Ta się musi kapać co dzień".

Choć miała męża filistra,
W innych rzeczach była bystra.

Jeździła aż do Abacji
Po temat do konwersacji.

Prócz tego natura szczodra
Dała jej b. ładne biodra.

Raz ją poznał jeden malarz,
Który często pijał alasz.

Jak ją zobaczył na fiksie,
Zaraz w niej zakochał w mig się.

Miała w uszach wielki topaz
I była wycięta po pas.

Przedtem widział różne panie,
Ale zawsze były tanie.

I do swego interesu
Miały dosyć podłe desu.

Strasznie się zapalił do niej,
Wszędzie za Stefanią gonił.

Miał kolorową koszulę
I przemawiał bardzo czule.

Żeby dała mu natchnienie,
Ale ona mówi, że nie.

Że umi kochać bez granic,
Ale to tyż było na nic.

Potem jej mówił na raucie:
"Dałbym życie, żebym miał cię".

Jak zobaczył, że nie sposób,
Poszedł znów do tamtych osób.

Ale już zaraz za bramą
Mówił, że to nie to samo.

Takiej dostał dziwnej manii,
Że chciał tylko od Stefanii.

Bo to zawsze jest najgłupsze,
Kiedy się kto przy czym uprze.

Mówili mu przyjaciele:
"Czemu jesteś takie ciele?

Z kobietami trzeba twardo,
A nie cackać się z pulardą".

Więc jej zaczął szarpać suknie:
A ta jak na niego fuknie.

Wtedy całkiem stracił humor
I upijał się na umor.

Potem do Stefanii lubej
List napisał dosyć gruby.

Że to będzie znakomicie,
Jak sobie odbierze życie.

A ona myślała chytrze:
"To by było nie najbrzydsze".

Lecz jak doszło co do czego,
Jakoś nic nie było z tego.

Potem znowu za lat kilka
Przyszła na nią taka chwilka.

I myślała, czy to warto
Było być taką upartą.

Lecz tymczasem mu wychudło,
Bo już była stare pudło.

Tak to ludzie trwonią lata,
Że nie są jak brat dla brata.

Z tym najgorszy jest ambaras,
Żeby dwoje chciało na raz.

"Ernestynka" [Tadeusz Żeleński (Boy)]

Druga znów była dziewczynka,
A zwała się Ernestynka.

Jeden miała smutek wielki,
Bo ojciec robił serdelki.

A przeciwnie, za to ona
Była bardzo wykształcona.

Wciąż czytała co się zmieści
Śliczne francuskie powieści.

Mówili o niej bógwico,
Że jest tylko półdziewicą.

Nie każda jest taka święta,
Żeby zaraz mieć bliźnięta.

Raz ją ojciec przez to złapał,
Bo jej narzeczony chrapał.

Straszny krzyk się zrobił w domu,
Że tak czynią po kryjomu.

Każdy wrzeszczał o czym innym,
Jak zwykle w życiu rodzinnym.

Ojciec najgorsze wyrazy
Powtarzał po kilka razy.

Ona płakała cichutko,
Bo ją przy tym kopnął w udko.

A potem jeszcze jej ostro
Zakazał bawić się z siostrą,

Że się taka sama świnka
Zrobi jak ta Ernestynka.

Z książkami też była heca:
Wszystkie powrzucał do pieca,

Choć sam nie wiedział, dlaczego,
Co ma jedno do drugiego.

W końcu ustały te krzyki,
Poszedł rano do fabryki.

Na co człowiek się naraża,
Kiedy ojca ma masarza.

Uwielbiam satyrę Tadeusza Żeleńskiego. Nie tylko satyrę, stworzył on naprawdę sporo tego wszystkiego. Te dwa popularne wierszyki, które umieściłem wyżej, to tylko kropla w szklance, w której umoczyć proponuję palce (a jeśli macie ochotę umoczyć się po uszy, wskoczcie do jeziora - suchość was nie ruszy).

Ach, Ech, Ich, Och, Óch, Uch, Ych... ja chyba mam w sobie coś z Żeleńskiego, co nie? Uhuhu ^^ Aj em xerox... end aj em rox ; ]

"Dawniej ludzie mniej mieli kultury lecz byli szczersi."

czwartek, 20 grudnia 2007

Waiting For The Moon To Rise



"Waiting For The Moon To Rise" [Stuart Murdoch]

All the way back home
I'm telling you I caught the sun
Creeping up behind my shoulder
And another day's begun
I was following a trail
I'd never been along before
Chasing darkened skies above me
Looking like the spring
Like the winter
And the morning

If there's a place I want to go
Then I'll be there with you
'Cos in my dreams the things
I'm wishing for
Keep coming true
Now a new day comes
Clears the darkness out of sight
And the shadows that were sleeping
Come and dance beneath the light
And I'm trying hard to hide
Keeping the sun out of my eyes
Close them tight
And now I'm waiting for the moon to rise

Don't try to say to me
That this was never meant to be
'Cos the days are long where I come from
The next few days I'm free
There's a train I want to catch
But it won't leave here for a while
Till darkness fills the eastern sky
And streetlights stretch for miles
Through the spring
And the winter and the morning

Patrzę na niebo jak na obrazek... Każdy dzień rozpoczyna się nocą... Tłumaczę sobie świat. Czy niebo może na mnie spaść? Czasami natłok cząsteczek ważnych spraw mnie przytłacza. Mam wrażenie, że cena bycia sobą i dezaprobata norm, które uwierają, jest tak wysoka, że nie każdego stać na uiszczenie opłaty...

Pomarudzę, tupnę, otworzę powieki, wypłyną łzy... pozbieram je i... trzeba iść dalej.

środa, 19 grudnia 2007

Cukierki



"Cukierki" [Konrad Wojda]

Kiedy byłem jeszcze dzieckiem
Jeszcze małym zupełnie
Katechetka trzy cukierki
Rzuciła na ziemię
Stał chłopiec obok mnie
Najzwinniejszy był, nieduży
Podniósł te cukierki
Szybko włożył je do buzi

Kiedy teraz o tym myślę
To czuję odrazę
Złapaliśmy go we czterech
Skopaliśmy gówniarza
Wszyscy to widzieli
Nie sprzeciwiał się nikt wcale
Dzieliliśmy się opłatkiem
Święta właśnie się zbliżały

Słodkie i smaczne
Stanęły głęboko mi w gardle
Słodkie i smaczne
Od tamtej pory niewiele ich zjadłem...

To, że gatunek ludzki wydziera sobie nawzajem "cukierki" z gardeł jest bardzo przykre... i ponadczasowe. Miewam wrażenie, że to pewnego rodzaju akomodacja, wszyscy ją dostrzegają, nikt się nie sprzeciwia... dobrze, że choć czasem na ludzkim sumieniu pozostaje gorzki posmak...

wtorek, 18 grudnia 2007

Jestem drzewem



"Jestem drzewem" [Kamil Wojciech Szkup]

Oddycham bielą płatków nieba
Słońce głaszcze moją szorstką korę
Szepty spijam w artystyczny nieład
Sumienia płoną gorącym deszczem
Gałęźmi chwytam twoje ramiona
Szelest zieleni oplata kolory...

Nie rosnę w ogrodzie dzikich snów
Nie więżę w sobie leśnych bóstw
Nie jestem epifanią niczyjej mocy
Oddycham melodią przebudzenia
Kroplami światła promieniem wody
Łączę niebo ziemię podziemia...

Dwa bure koty wdrapują się żywio-
Łowo konarami spełnionych marzeń
Kwitnący zapach subtelnie łaskocze
Twoją śnieżną cerę pogodnej twarzy

Słodka żywica spływa w moją stronę
Też jesteś drzewem rosnącym w środku
Zdarzeń liście zdobią szmaragd korony
Oczy brązowe ciepłym spojrzeniem ucie-
Kły te dwa koty...

poniedziałek, 17 grudnia 2007

Rewanż



"Rewanż" [Liza Marklund]

Akcja książki dzieję się na początku XXI wieku. Szwecja organizuje letnie igrzyska olimpijskie. 17 Grudnia, Sztokholm zostaje przebudzony wstrząsem potężnej eksplozji. Epicentrum wybuchu okazuje się być olimpijska wioska. Destrukcji ulega znaczna część jednego z budowanych stadionów. Na miejscu wypadku natychmiast pojawia się Annika Bengtzon, dziennikarka "Kvällspressen", nowo mianowana szefowa działu kryminalnego. Wśród gruzów policja odnajduje porozrywane szczątki ciała przewodniczącej Szwedzkiego Komitetu Olimpijskiego, Christiny Furhagen. Kto podłożył bombę? Dlaczego chciano wysadzić stadion? Co Christina robiła tam w środku nocy?

Może te kilka zdań, które przed chwilą skleciłem, nie zachęcają do przeczytania tej genialnej książki... Według mnie, "Rewanż" bez trudu można pochłonąć jednym tchem. To, że w dziewięciomilionowej Szwecji powieść ta sprzedała się w liczbie 700 tysięcy egzemplarzy, wcale mnie nie dziwi.

niedziela, 16 grudnia 2007

Fucking Amal



"Fucking Amal" [Lukas Moodysson]

- Ta-dam! Jestem... a to moja nowa miłość! Możecie nas przepuścić? Idziemy się teraz pieprzyć.

Akcja filmu dzieje się w małym szwedzkim miasteczku, w którym Agnes mieszka już od jakiegoś czasu. Dziewczynka jest bardzo nieśmiała, wrażliwa i zamknięta w sobie, w zasadzie nie ma przy niej żadnej bratniej duszy. To, co chodzi jej po głowie i siedzi w serduchu spisuje w formie pamiętnika na dysku swojego komputera. Na szesnastych urodzinach Agnes niespodziewanie pojawia się Elin, znana w szkole dziewczyna o nieciekawej opinii. Mimo iż nastolatki znacznie się od siebie różnią, to coś jednak je łączy...

Film o zakazanym a jednocześnie czystym uczuciu, o wątpliwościach i zagubieniu, trudnych wyborach i odwadze, o pruderii i nietolerancji, o tłumionej podświadomości, której nie powinno się tłumić, o błędach popełnianych w ucieczce przed sobą. Przed obejrzeniem "Fucking Amal" podchodziłem do niego sceptycznie... Urzekła mnie... autentyczność... zakończenie - wzruszyło.

sobota, 15 grudnia 2007

Monochrome



"Monochrome" [Yann Tiersen]

Anyway, I can try
Anything it's the same circle
That leads to nowhere and I'm tired now.

Anyway, I've lost my face,
My dignity, my look,
Everything is gone
And I'm tired now.

But don't be scared,
I found a good job and I go to work
Every day on my old bicycle you loved.

I am pilling up some unread books under my bed
And I really think I'll never read again.

No concentration,
Just a white disorder
Everywhere around me,
You know I'm so tired now.

But don't worry
I often go to dinners and parties
With some old friends who care for me,
Take me back home and stay.

Monochrome floors, monochrome walls,
Only absence near me,
Nothing but silence around me.
Monochrome flat, monochrome life,
Only absence near me,
Nothing but silence around me.

Sometimes I search an event
Or something to remind,
But I've really got nothing in mind.

Sometimes I open the windows
And listen people walking in the down streets.
There is a life out there.

But don't be scared,
I found a good job and I go to work
Every day on my old bicycle you loved.

Anyway, I can try
Anything it's the same circle
That leads to nowhere and I'm tired now.

Anyway, I've lost my face,
My dignity, my look,
Everything is gone
And I'm tired now.

But don't worry
I often go to dinners and parties
With some old friends who care for me,
Take me back home and stay.

Monochrome floors, monochrome walls,
Only absence near me,
Nothing but silence around me.

Monochrome flat, monochrome life,
Only absence near me,
Nothing but silence around me.

Dzisiaj rano śnił mi się dokładnie taki diabelski młyn... Długo szukałem zdjęcia, które przypominałoby fragment mojego snu... Ofkors fotografia ta nie jest mojego autorstwa [delikatnie przerobiłem ją w photoshopie... wrzuciłem specjalnie w dobrej jakości - jeśli komuś się spodoba, nie będzie musiał pytać, prosić, etc. nie mam też głupiego zwyczaju doklejania metki "made by me", nawet gdybym to ja był autorem zdjęcia]. Większość tych ogromnych kół jest... (słowo "kolorowy" nie odda sensu mojej myśli) obrzydliwie "oczojebna". Ja często mam czarno-białe sny...

Od jakiegoś czasu chodzą za mną dźwięki pianina, bądź fortepianu... zastanawiam się skąd pochodzi ta melodia i nie daje mi to spokoju...

Marzę, żeby kiedyś usiąść na tej karuzeli... (Zadowoliłby mnie błękit lub granat nieba... koło mogłoby być białe, czarne albo przeźroczyste.)

It's the same circle that leads to nowhere? Po przebudzeniu włączyłem sobie właśnie "Monochrome" Tiersena... do tego kubek czarnej kawy i biały papieros...

piątek, 14 grudnia 2007

Leon Zawodowiec



"Leon Zawodowiec" [Luc Besson]

- Stansfield?

- Do usług.

- To jest... od... Matyldy...

- Cholera...

Leon jest płatnym zabójcą, zabójcą z kodeksem honorowym - nie zabija dzieci i kobiet. Bardzo wymagający wobec siebie profesjonalista, pewnego dnia łamie jednak swoje zasady i otwiera drzwi kilkunastoletniej dziewczynce. Skorumpowani policjanci pod wodzą szalonego Stansfielda, zamordowali jej całą rodzinę a ona... przeżyła zupełnie przypadkiem. Leon uczy Matyldę "fachu", Matylda Leona między innymi czytania... wkrótce rodzi się między nimi niezwykła więź, która powoduje, że Leon staje się innym człowiekiem...

Jeden z moich ulubionych filmów... oglądając go nie umiem nie płakać...

czwartek, 13 grudnia 2007

Przeobrażenie zupełne



"Przeobrażenie zupełne" [Kamil Wojciech Szkup]

Spust zwężany źrenicami,
zaraz zacznę odliczanie:
larwa, motyl, zapach prochu!
Pocisk zamieszkuje głowę...

Śmierć jest taka kolorowa,
farbą połknie życie dawne:
usta, piersi, później biodra...
no i krople, które spadną.

Dłonie rozlewają dotyk,
wskazujący palec - ciszę,
nitki rwane coraz niżej,
a na dole kwitną zwłoki.

 

środa, 12 grudnia 2007

Hold me, thrill me, kiss me, kill me



"Hold me, thrill me, kiss me, kill me" [Paul David Hewson]

You don't know how you took it
You just know what you got
Oh Lordy you've been stealing
From the thieves and you got caught
In the headlights
Of a stretch car
You're a star

Dressing like your sister
Living like a tart
They don't know what you're doing
Babe, it must be art
You're a headache
In a suitcase
You're a star

Oh no, don't be shy
You don't have to go blind
Hold me, thrill me, kiss me, kill me

You don't know how you got here
You just know you want out
Believing in yourself
Almost as much as you doubt
You're a big smash
You wear it like a rash
Star

Oh no, don't be shy
It takes a crowd to cry
Hold me, thrill me, kiss me, kill me

They want you to be Jesus
They'll go down on one knee
But they'll want their money back
If you're alive at thirty-three
And you're turning tricks
With your crucifix
You're a star

(Oh child)

Of course you're not shy
You don't have to deny love
Hold me, thrill me, kiss me, kill me

Bardzo często przystawiam nos do szyby... oczy, usta i nos... trwam tak i czasem przeprowadzam obserwacje, czasem obieram sobie jakiś martwy punkt i myślę... kiedy byłem dzieckiem lubibiłem pisać palcem po szybach... albo po tych zaparowanych, albo po brudnych... zbliżam twarz do szyby... szyby w oknie pociągu, samochodu, domu... nagle ktoś wybija szybę!

wtorek, 11 grudnia 2007

Waniliowe niebo



"Waniliowe niebo" [Marcin Zagański]

Wiem, że ja nie będę taki jak ty,
i wiem, że ty nie będziesz taki jak ja.
Waniliowe niebo bez prawa jazdy,
na którym trawa ma słodki smak.
Chciałbym cię jutro okłamać,
żebyś nie wiedział, że przyszła zima,
i że na zewnątrz Bolek i Lolek
piją czaj... piją czaj...

A Gosia dziękuje za herbatę,
ma ortalionik i 20 lat.
Przez świebodzin czarny rude włosy,
patrzy w oczy jego zmęczone,
tak, akceptuję nikotynę,
w przedniej kabinie nie ma nas.
Z dostępem powietrza na krótką chwilę,
na tylnym siedzeniu głodne rośliny mam!

Więc pokaż mi drogę bez prawa jazdy,
polecę w kosmos swoim pojazdem.
Wszystko rozreguluję, gwiazdy zepsuję,
księżyc przesunę w prawą stronę bardziej.
Więc pokaż mi drogę bez prawa jazdy,
pierdolnij mnie w głowę wełnianym młotkiem!
Więc pokaż mi drogę bez prawa jazdy,
pierdolnij mnie w głowę wełnianym młotkiem!

Uważaj! na blaszane namioty
uginające się od mokrej nocy.
Uważaj! na szaro-blade oczy,
na me neony i na cień!
I nie patrz tak bardzo blisko,
i nie podchodź tak bardzo głęboko.
Ty i ja i tory pociąg blisko! pociąg blisko!


Motyw "waniliowego nieba" pochodzi z obrazu Claude-a Monet. Jednak interpretacja obrazu nijak nie pomoże nam w zrozumieniu utworu, którym częstują nas chłopaki z kapeli "Kombajn do zbierania kur po wioskach". Idźmy więc drogą nr 8, która próbują nas poprowadzić. Kolejne "wykorzystanie" owego symbolu to filmy "Abre Los Ojos" [Alejandro Amenabar] oraz "Vanilla Sky" [Cameron Crowe]. Waniliowe niebo, to sztucznie poczęty, "wspaniały" świat, w którym gorzki smak porażek, niepowodzeń, rozczarowań... - nie istnieje. Życie staje się snem, który podświadomie tworzymy, wszystkie nasze marzenia spełniają się, regulujemy całym otoczeniem... jednak jest to świat urojony - słodycz nie może być słodka, jeśli nie ma się "kontrastu odniesienia" (na co wpadł również np. pan Adam Mickiewicz i podzielił się tym w II części Dziadów: "Kto nie zaznał goryczy ni razu, ten nigdy nie zazna słodyczy w niebie" - ten przykład przedstawiłem w sumie dla żartu, ale jest logiczny). Po krótkiej grze wstępnej przejdę już do analizy tekstu piosenki ; ]

Nikt nigdy nie będzie doskonały, doskonałość nie istnieje z założenia. Żadna osoba nigdy nie będzie dokładnie taka, jaką chcemy, żeby była i w drugą stronę - nie będziemy nigdy bezbłędni - możemy jednak ku temu dążyć wiedząc, że jest próg nie do przekroczenia. Czym jest waniliowe niebo już wiemy... zwrot: "bez prawa jazdy" możemy interpretować jako np.: "bez pozwolenia" - całość ("waniliowe niebo bez prawa jazdy") składamy więc np. w "rakietę do lepszego świata, do której nie wolno nam wsiadać" [nie chcę być dosłowny, przy zapewnieniu komórkom mózgowym niewielkiej dawki gimnastyki można zrozumieć, czym wystartować w owe waniliowe niebo]. Robimy coś wbrew ogólnym [czy to moralnym, czy prawnym - bez różnicy] założeniom - aby uzyskać pseudo szczęście, złudną radość. Nawet trawa ma słodki smak w naszym nowym świecie, w naszej utopijnej niby-landii wszystko jest słodkie. Dalej: Autor tekstu zaprasza [wciąga] do swojego świata osobę, z którą chce tam być [bądź też kieruje te słowa do siebie], mówiąc: "Chciałbym Cię jutro okłamać, żebyś nie wiedział, że przyszła zima" - bo na jego cukierkowej planecie nie istnieje coś tak okropnego, jak pora roku, którą przynosi nam królowa śniegu. Kontrast w naszym normalnym świecie zawsze będzie, niektórzy piją gorzki czaj (swoją drogą ja bardzo lubię mocną, gorzką herbatę). Wybranka podmiotu lirycznego, dziękuję z herbatę - teraz już niewątpliwie słodką i doskonale zaparzoną, ma na sobie ortalionik, wygląda w nim ślicznie i jest w najkorzystniejszym młodzieżowym wieku - jak w cudownym śnie. Zarówno Marcin Zagański jak i pozostała część załogi z "Kombajnu" pochodzą ze Świebodzina - warto wiedzieć albo zgadnąć, że to nazwa miejscowości rodzinnej podmiotu. Jednak nawet w bajce o "Waniliowym Niebie" doskonały świat szwankuje [naprawdę warto obejrzeć filmy, które podałem w celu głębszego zrozumienia], pojawiają się prześwity związane z naszym normalnym życiem, ponieważ marzymy o rzeczach, które się tam znajdowały - o osobach i miejscach z naszego realnego życia - tak więc, od połowy drugiej zwrotki aż do końca, następuje załamanie doskonałej konstrukcji raju. Najpierw czy to Gosia, czy jej adorator musi zaakceptować to, że druga osoba pali w rakiecie do raju, oczy są zmęczone, choć powinny być zawsze uśmiechnięte. Później okazuje się, że Gosi wcale nie ma z nim w drodze do "lepszej przyszłości" - "w przedniej kabinie nie ma nas". "Głodne rośliny" potraktowałbym jako środek odurzający i wypełniający naszą głowę endorfinami, zwłaszcza, że chłopaki z KDZKPW niegdyś zakrapiali dni narkotykami różnego rodzaju. Kolejna, trzecia już zwrotka obfituję w pretensję, ba w głęboki żal - wszak przebudzenie ze snu najwyraźniej było bolesne. Podmiot robi się agresywny, nie chce uwierzyć, że wraca do szarego świata, który pragnął opuścić, nie chce uwierzyć, że nowy świat to tylko złudzenie. "Osoba krzycząca" niemal domaga się czegoś lepszego, niż posiada, żąda wskazówek, wyjaśnień. Później załamuję się, [uwaga - wg mnie najważniejszy wers, który nadaje temu utworowi, coś naprawdę niezwykłego]: "pierdolnij mnie w głowę wełnianym młotkiem!" - zestawiając agresywny wulgaryzm z miękkim, wełnianym młotkiem autor uzyskał genialny efekt - kontrast dwóch światów - według mnie ten wers w koncepcji całości jest niemal cudem - naprawdę należą się brawa. Nasz główny bohater zachowuję się tak, bo jednak nie ma drogi, którą mógłby dostać się do krainy szczęścia [wcześniej podmiot obiecuje, że zniszczy to wszystko, co mu nie odpowiada, co go uwiera, co boli i przeszkadza]. Pomoc nie nadchodzi, bo jest niemożliwa, a odwyk od cudownego świata, będący realnością jest dla naszego bohatera nie do wytrzymania - obraz narkomana na odwyku jest tu całkiem analogicznym i stosownym porównaniem. Na koniec podmiot ostrzega [być może nawet ironicznie grozi], później niemal szantażuje... [grozi zarówno Gosi, jak i sobie] w konsekwencji popełnia samobójstwo. Całość przy odpowiedniej wiedzy, wyobraźni i skupieniu jest koncepcją bardzo udaną, za co dziękuję panu Marcinowi Zagańskiemu - kiedy zamykam oczy i słucham muzyki "Kombajnu" (wrażenia dźwiękowe potęgują to, co namalował słowami), mam przed oczyma obraz naprawdę interesujący, smutny i niezwykle refleksyjny. Słuchając muzyki uważnie i próbując zrozumieć przekaz [nawet jak mijamy się troszkę z celem] - znajdujemy coś dla siebie i doznajemy intelektualnej przyjemności. [podobnie jest też z innego rodzaju sztuką]. PS: używając tej muzyki jako tła, nie skorzystamy z jej potencjału: warto jej posłuchać i nie robić w tym czasie nic innego - założyć słuchawki na uszy i zamknąć oczy - wrażenia są naprawdę warte tych kilku chwil, w których przenosimy się do innego wymiaru.

poniedziałek, 10 grudnia 2007

The Red Carpet Grave



"The Red Carpet Grave" [Brian Hugh Warner]

They call her
Bulldozer speech demon
Without distractions of hope,
She makes the depression business
Look surprisingly novel.

And she's not just royal,
Allegedly loyal
Not unfaithful but she has no faith in me.
Inhale the damage smoothly
Paradise isn't lost,
It was hiding all along.

There's the ones that you love,
The ones that love you,
The ones that make you come.
The ones that make you come unglued.
I can't turn my back on you
When you are walking away.

Bottomless celebrity scar
Staged circuses for schoolgirls,
Us boys are all dressed up like a
Mediocre suicide omen.

Here comes the red carpet grave
Again and again and again,
Oh man.

There's the ones that you love,
The ones that love you,
The ones that make you come.
The ones that make you come unglued.
I can't turn my back on you,
When you are walking away.

I can't turn my back on you,
When you are walking away.

Can't turn my back on you,
When you are walking away,

There's the ones that you love,
The ones that love you,
The ones that make you come.
The ones that make you come unglued.

There's the ones that you love,
The ones that love you,
The ones that make you come.
The ones that make you come unglued.

It's easy to beat the system,
Had a hard time beating the symptoms...
Had a hard time beating the symptoms...

I can't turn my back on you,
Can't turn my back on you,
I can't turn my back on you,
When you are walking away.

Here comes the red carpet grave
Again and again and again.
Here comes the red carpet grave
Again and again and again,
Oh man.

Hm... dzisiaj zupełnie przypadkowo wygrzebałem to zdjęcie... porządkowałem różne stare płytki (chciałem powyrzucać te niedziałające etc.). Na tej fotce mam 16 albo 17 lat... Jejku... ale to było dawno... zamykam teraz oczy i spadają na mnie grube krople wspomnień... [nie mam jej chyba nigdzie w wersji "oryginalnej", tylko ta czerwona się ostała] ehhh...

I klasa liceum... czyli miałem właśnie nieskończone 17 wiosen. Wtedy na świat patrzyłem jeszcze naiwniej (moja teraźniejsza nieufność nie chroni mnie przed naiwnością, no może trochę - ale porównałbym to do dziurawego parasola albo do filtru przeciwsłonecznego, który nie jest wodoodporny)... i choć wydawało mi się, że było ciężko... to wtedy było właśnie najbardziej beztrosko. Tyle się zmieniło od tamtego czasu... kurwa, jak ten czas dziwnie leci... tak zawrotnie prędko... przypominam sobie moje ówczesne marzenia... tamto spojrzenie na świat... tamtą osobowość... mój wygląd zewnętrzny również się zmienił... podobno kiedyś miałem kobiecą urodę ; ] Na tym zdjęciu: zero makijażu, naturalny kolor włosów... Najstarsi górale tego nie pamiętają ^^.

Przemijanie jest smutne... ale co zrobić... i choć napadł mnie teraz deszcz mroźnego płaczu... to za chwilę spróbuję uśmiechnąć się i zsunąć w dół do krainy marzeń.

niedziela, 9 grudnia 2007

Spadając



"Spadając" [Kamil Wojciech Szkup]

Lodowaty zapach ściany,
Wbija się w ciało, po chwili
Czuję również jej smak,

Nadzieja przestała kapać z kranu,
Pęknięcia nigdy nie krwawiły,
Tamuję wylew bukietem szmat,

Podłoga ma wytartą cerę,
Łzy kruszą się jak czerwone nitki,
Wrzask wbijanych igieł,

Razem z tynkiem spada,
Gdzie jesteś? O czym myślisz?
Za oknem życia trzepot skrzydeł…

sobota, 8 grudnia 2007

Across The Universe



"Across The Universe" [John Lennon]

Words are flowing out like endless rain into a paper cup
They slither wildly as they slip away across the universe
Pools of sorrow, waves of joy are drifting through my open mind
Possessing and caressing me

Jai Guru Deva OM

Nothing's gonna change my world
Nothing's gonna change my world
Nothing's gonna change my world
Nothing's gonna change my world

Images of broken light which dance before me like a million eyes
They call me on and on across the universe
Thoughts meander like a restless wind inside a letter box
They tumble blindly as they make their way across the universe

Jai Guru Deva OM

Nothing's gonna change my world
Nothing's gonna change my world
Nothing's gonna change my world
Nothing's gonna change my world

Sounds of laughter shades of live are ringing through my open ears
Inciting and inviting me
Limitless undying love which shines around me like a million suns
It calls me on and on, across the universe

Jai Guru Deva OM

Nothing's gonna change my world
Nothing's gonna change my world
Nothing's gonna change my world
Nothing's gonna change my world

Jai Guru Deva
Jai Guru Deva
Jai Guru Deva
Jai Guru Deva

Jai Guru Deva

(...)

John żyje w nas.

piątek, 7 grudnia 2007

Gnijąca Panna Młoda



"Gnijąca Panna Młoda" [Tim Burton]

- Musimy dostać się na górę, odwiedzić krainę żywych.

- Krainę żywych? Moja droga...

- Proszę Elderze Gutknecht...

- Pchać się na górę, kiedy ludzie są gotowi oddać życie, by trafić tutaj?

Ten film jest po prostu boski... uwielbiam specyficzny klimat Burtona ^^

Akcja dzieje się w XIX-wiecznej Anglii. Victor Van Dort ma poślubić Victorię Everglot. Ślub został zaaranżowany przez rodziców "państwa młodych", którzy nigdy wcześniej się nie widzieli [Van Dortowie chcieli osiągnąć wyższą klasę społeczną, Everglotowie pragnęli podbudować się finansowo, byli wszak czymś w rodzaju zubożałej szlachty]. Młody Van Dort, strasznie stremowany tak ważnym wydarzeniem, myli się wypowiadając słowa przysięgi małżeńskiej, później słowa stają mu w gardle na dobre. Pastor Galswells, który udziela im sakramentu małżeństwa postanawia odwołać ceremonię, do czasu aż młodzieniec nauczy się treści przysięgi. Zrozpaczony Victor udaje się do pobliskiego lasu, gdzie chce w samotności przećwiczyć "regułkę". Aby wczuć się w swoją rolę, zakłada obrączkę na kawałek suchej gałęzi, która okazuje się być serdecznym palcem tytułowej (gnijącej) panny młodej. Tak mniej więcej rozpoczyna się czarująca, chwilami zabawna, chwilami wzruszająca historia... [Więcej szczegółów odnośnie fabuły filmu już nie zdradzę, bo nie chcę popsuć radochy osobom, które go jeszcze nie widziały.]



W filmie najbardziej urzekł mnie chyba sposób przedstawienia absurdalności realistycznego świata, w którym kolorowe życie jest takie... szare [kto oglądał film, powinien wiedzieć, co mam na myśli]. Tim Burton stworzył niezwykle interesujący dramat z przymrużeniem oka, którego rzęsy okraszone są tuszem dobrego, czarnego humoru, a powieki, cieniem przeróżnych odniesień. Animowanym postaciom głosu użyczyli m.in.: Johnny Depp, Helena Bohnam Carter, Emily Watson, Tracey Ullman, Albert Finney i Christopher Lee. Sama animacja bohaterów, jak i ruch otoczenia - są naprawdę bez zarzutu [raz obejrzałem film zwracając na to szczególną uwagę]. Kreska jest bardzo przyjemna dla oka i pełna smaczków... chyba nie tylko ja zauważyłem, że głównemu bohaterowi Johnny Depp użyczył nie tylko swojego głosu ^^. W tle sączy się muzyka Danny’ego Elfmana, dźwięk otoczenia również na plus, potrafi zarówno wbić w fotel jak i wykrzywić usta w podkówkę. Zdecydowanie polecam.

czwartek, 6 grudnia 2007

The Last Day On Earth



"The Last Day On Earth" [Marilyn Manson]

Yesterday was a million years ago
In all my past lives I played an asshole
Now I found you, it's almost too late
And this earth seems obliviating
We are trembling in our crutches
High and dead our skin is glass
I'm so empty here without you
I crack my xerox hands
I know it's the last day on earth
We'll be together while the planet dies
I know it's the last day on earth
We'll never say goodbye
And the dogs slaughter each other softly
Love burns its casualties
We are damaged provider modules
Spill the seeds at our children's feet
I'm so empty here without you
I know they want me dead
I know it's the last day on earth
We'll be together while the planet dies
I know it's the last day on earth
We'll never say goodbye

Ta piosenka jest taka... prawdziwa.

Kocham zamieszanie... to takie, trudne do opisania ^^ prawie, jak doprawianie słów sarkazmem ; ] Czuję, że powoli przez błonę moich lęków i niepowodzeń zaczynają przedostawać się pozytwyne fluidy [przynajmniej w tej chwili naprawdę to czuję].

Ufff... Jestem Mister Dyplomacja ^^ Bezapelacyjnie i ewidentnie. Pfff... I mam po styku ; )

"Znam Cię... jak rexona" - wczoraj myślałem, że brzuch pęknie mi ze śmiechu. Tak - moja głupota ostatnio niezwykle mnie bawi... a dzisiaj przez to, że szukałem deodorantu 'rexona 4 man' prawie spóźniłem się na pociąg xD.

Na zdjęciu - rekordowa długość moich kudełków... trochę za nimi tęsknię, ale była to miłość skazana na porażkę - one nigdy nie dawały mi tyle, ile ja dawałem im... dobrze, że poszły kochać się z nożyczkami ; >

środa, 5 grudnia 2007

Ciepło linieje



"Ciepło linieje" [Kamil Wojciech Szkup]

Wyjmuję krótkie nitki z twojego dotyku,
ciepło linieje przez skórzane rękawiczki,
zaraz przyjedzie karetka...

Sanitariuszka pilnie sporządza protokół,
ciepło umiera wkładem na kartce papieru,
całujesz moje serce uciskami dłoni

a oni przyglądają się już moim skrzydłom,
tym, które wyrastają na potrzeby filmu.
Całujesz moje plecy tak jak nigdy wcześniej.

Ścianą nieba wypadają deszczowe cegły,
elektrowstrząsy uśmiechają się na ciele,
ja wydostaję się z siebie, obok staję

i widzę, perfekcyjnie rozmazane makijaże,
uczucia, alkohol, łzy - rozlane doskonale,
miłość, wiara i nadzieja... na pohybel, nalej!

wtorek, 4 grudnia 2007

Ambiwalencja?



"99 Red Balloons" [Gabriele Susanne Kerner]

You and I in a little toy shop
buy a bag of balloons with the money we've got
Set them free at the break of dawn
'Til one by one, they were gone
Back at base, bugs in the software
Flash the message, "Something's out there"
Floating in the summer sky
99 red balloons go by.

99 red balloons floating in the summer sky
Panic bells, it's red alert
There's something here from somewhere else
The war machine springs to life
Opens up one eager eye
Focusing it on the sky
Where 99 red balloons go by.

99 Decision Street, 99 ministers meet
To worry, worry, super-scurry
Call the troops out in a hurry
This is what we've waited for
This is it boys, this is war
The president is on the line
As 99 red balloons go by.

99 Knights of the air
ride super-high-tech jet fighters
Everyone's a Silverhero
Everyone's a Captain Kirk
With orders to identify
To clarify and classify
Scramble in the summer sky
As 99 red balloons go by.

99 dreams I have had
In every one a red balloon
It's all over and I'm standin' pretty
In this dust that was a city
If I could find a souvenier
Just to prove the world was here...
And here is a red balloon
I think of you and let it go.

Zastanawiam się czy kocham i nienawidzę równocześnie. To strasznie podła mieszanka uczuć. Zastanawiam się też, kim byłbym bez publiczności mojego życia, a skłoniły mnie do tego podobne przemyślenia pewnej osoby. Odgłos kurtyny wypełnia moją głowę.

"U podstaw kultury leży kłamstwo. Gdyby nie ono ludzie byliby bandą niewychowanych, orydynarnych, aroganckich, impertynenckich chamów, którzy naprawdę mówią to co myślą."

Utwór "99 Red Balloons" wyciągnął mnie dziś z pudełka podłego nastroju... Poczułem się tak, jakbym złapał balonik za sznurek i poleciał do góry [no dobra, wypiłem sobie jeszcze małego drinka]. Spłodziła go Gabriele Susanne Kerner, w oryginale nazywał się "99 Luftballons". Coverowało go wiele band-ów, m.in.: 7 Seconds, Five Iron Frenzy, AFI, Goldfinger, NOFX, Reel Big Fish, R.E.M.

poniedziałek, 3 grudnia 2007

Poniedziałki są czerwone


"Poniedziałki są czerwone" [Morgan Nicola]

Poniedziałki są czerwone. Smutek ma pusty błękitny zapach. A muzyka może smakować czymkolwiek, od musu bananowego po siki nietoperza. Właśnie to muszę wam wyjaśnić, począwszy od dnia, kiedy wszystko się zaczęło - od dnia, kiedy obudziłem się w szpitalnym łóżku z kalejdoskopem w głowie.

Czasem umiem zaobserwować w sobie podobne pomieszanie zmysłów, a może nie pomieszanie, tylko "równoczesne postrzeganie"? Z drugiej strony odnoszę nieodparte wrażenie, że taką synestezję [stworzoną wewnątrz własnej głowy] można zdjagnozować jako wyraźną przesłankę ku stwierdzeniu choroby psychicznej. Książkę pt. "Mondays are Red" [Poniedziałki są czerwone] serdecznie polecam ludziom, którzy umieją [lub pragną] jeszcze odnaleźć w sobie pozytywną dziecięcość. Czyta się ją jednym tchem.

Ostatnio mam problemy z usypianiem... czuję zmęczenie, senność... kładę się... i wtedy bombardują mnie najróżniejsze myśli... leżę tak [i walczę z nimi] godzinę, dwie, trzy... po czym albo usypiam albo wstaję z łóżka i zajmuję się czymś innym - książka, rysunek, komputer - nevermind. Koszmarów o dziwo nie mam, ale często śni mi się Ona... urojenia intymnych sytuacji... pocałunków i... i to już tydzień, od kiedy się rozstaliśmy. Tak, wiem... potrzebuję czasu.

niedziela, 2 grudnia 2007

Sunday Bloody Sunday


"Sunday Bloody Sunday" [Paul David Hewson]

Yeah...

I can't believe the news today
Oh, I can't close my eyes
And make it go away!
How long?
How long must we sing this song?
How long? How long..?
'cause tonight... we can be as one!
Tonight...

Broken bottles under children's feet
Bodies strewn across the dead end street
But I won't heed the battle call
It puts my back up
Puts my back up against the wall
Sunday, Bloody Sunday!
Sunday, Bloody Sunday!
Sunday, Bloody Sunday!
(Sunday Bloody Sunday)

Alright let's'go!

And the battle's just begun
There's many lost, but tell me who has won?
The trench is dug within our hearts
And mothers, children, brothers, sisters torn apart!

Sunday, Bloody Sunday!
Sunday, Bloody Sunday!
How long?
How long must we sing this song?
How long? How long..?
'cause tonight... we can be as one!
Tonight...

Sunday, Bloody Sunday!
Sunday, Bloody Sunday!

Wipe the tears from your eyes
Wipe your tears away
Oh, wipe your tears away
Oh, wipe your tears away

(Sunday, Bloody Sunday!)
Oh, wipe your blood shot eyes
(Sunday, Bloody Sunday!)

Sunday, Bloody Sunday ! (Sunday, Bloody Sunday)
Sunday, Bloody Sunday ! (Sunday, Bloody Sunday)

And it's true we are immune
When fact is fiction and TV reality
And today the millions cry
We eat and drink while tomorrow they die!

(Sunday, Bloody Sunday)

Has the battle even begun?
To claim the victory Jesus won?
On...

Sunday Bloody Sunday!
(Yeah)
Sunday Bloody Sunday!

Kiedy kropelki tych słów spływają po ścianie mojego umysłu, to często nie potrafię powstrzymać łez, czuję jak nadchodzą... Cegły na tej ścianie są tak nagie, jak moje sumienie. Kto żywi się tynkiem? Czemu ten tynk odpada ze ściany? I może mówię tak o wielu muzycznych utworach, o wielu wierszach, książkach, filmach... Ale jak mam nie płakać, kiedy czuję, że coś próbuje wydostać się ze mnie w ten sposób?

Ja nie mam siły walczyć, macham białą chustką, żeby nie strzelali...

A z czym kojarzy mi się niedziela? Taka zwykła, cotygodniowa.

Polska nazwa tego dnia pochodzi podobno od staropolskiego (i słowiańskiego) czasownika "dzielać", czyli pracować. Zwrot "nie dzielaj" oznaczał "nie pracuj". Korzenie niedzieli niewątpliwie żywiły się gruntem o podłożu religijnym. Żyzność tej gleby pod wpływem różnych nawozów, zmieniającego się klimatu i powstających otoczek stała się tak "pierwszo-klasowa", że pożarła korzenie. Ludzie, którzy uważają się za lepszych próbują wmówić pozostałym, że mają podobne (albo nawet identyczne) potrzeby socjalne, religijne i społeczne. Ujednolicenie, wszak indywidualności są niebezpieczne. Co inne, to złe. A może tak życie powinno być troszkę bardziej progresywne? Hm?

To co teraz napiszę, jest moim subiektywnym zdaniem, chaotyczną myślą:

Powołanie u większości księży to nic innego jak radzenie sobie z problemami wieku dojrzewania. Młoda osoba, która nie do końca wie co ze sobą zrobić, udaje się do seminarium. Później denat trafia na ludzi, którzy go odpowiednio szkolą, trochę bromu do papu, pranie mózgu proszkiem "do białego", zamykanie w specjalnych kojcach i voila. Większość księży, na których się natknąłem są księżmi "z wykształcenia" nie "z powołania". A samo wykształcenie nader często jest mono-liniowe, kapłani nie potrafią wytłumaczyć wielu rzeczy (nawet samym sobie), ale kiedy podnoszą morale słuchaczy o jedno piętro do góry, są zadowoleni z efektu swojej pracy (warto zapoznać chociaż z zarysem współczesnej teologii, a "księży ateistów" znajdziemy na pęczki). Z czasem się troszkę wyrabiają i kontynuują swoje rzemiosło niekiedy je kalecząc niekiedy opatrując. Wśród księży znajdują się też ludzie prawi, w każdym stadzie są judasze i autorytety.

Wiara została ukrzyżowana. Czarne gwoździe powbijane.
Nawy kościołów w politycznej pleśni. Ołtarz z reklamami.
Dusze rozmienione ofiarą na tacy. Propaganda pomiędzy
wierszami. Ślina i krew wiernych na limuzynie księdza.

Zwolennicy kościoła pewnie będą zniesmaczeni moimi przemyśleniami, jednak kościół staje się instytucją, nie wspólnotą. Nie ma w nim już miejsca dla wszystkich, szerokiego zrozumienia… ideały się sprzedały? Dlaczego Kościół zamiast zachęcać odpycha? Dlaczego w mentalności tylu ludzi można być skurwysynem, po czym iść do spowiedzi i być już cacy. Konfesjonał nie powinien być chyba taką zwykło pralką "POWER ON POWER OFF". Po co głosić coś, czego się nie stosuje? Po co oszukiwać siebie? Dla lepszego samopoczucia? Obrzydliwy efekt placebo!

Kiedyś słuchałem podczas pewnych rekolekcji ks. Biskupa, który perfidnie zachęcał młode dzieci do nietolerancji rasowej (mowa była tam np. o Iraku, Chinach i Japoni). Kolejny bohater naszej bajki, pochodzący z innej już parafii ks. proboszcz uważa swoich parafian za ludzi ograniczonych, podczas kazania tłumaczy im oczywiste sprawy i czerpie z tego przyjemność - może wydaje mu się, że jest mentalnym guru i to co powie ksiądz świętym będzie. Ten sam człowiek chwali się różnorakimi liczbami oraz krytykuję słuchaczy, jeśli liczby te są zbyt małe, przedstawia też swoje niebywałe dokonania dla parafii oraz ogłasza, co jeszcze zamierza zrobić. W kościołach manipuluje się tłumem [w klasycznym stylu] w celu uzyskania odpowiednich poglądów politycznych, zachęca się do popierania określonych person etc. Spotkałem się jeszcze z księdzem krzyczącym podczas kazania (uraz z dzieciństwa, pamiętam też antysemickie treści z ust tego samego człowieka) i księdzem, który rzucił "kurwą" z ambony (nie było to jakieś nieopanowanie - bardziej chęć bycia trendy, takie podejście do młodzieży). Na najciekawsze obserwacje można natknąć się niewątpliwie w wiejskich parafiach - ksiądz z manią wielkości - to jest to. Chyba kiedyś jeszcze przejdę się na mszę, żeby upolować coś ciekawego - bo przecież ktoś może mi zarzucić, że uroiłem sobie to wszystko. Z kamerą na mszę & www.youtube.com?

Przykładów typu "księża pedofile", czy "ojciec prowadzący z Torunia" nie roztrząsam, trąbią o nich w mass mediach nader często.

Przez niedzielne awantury przy obiedzie, czasami najzwyklejsza niedziela potrafi być krwawa. Chodź dzisiaj jest krwawa z nieco innego powodu...

Rozczarowałem się pewną ważną w moim życiu osobą i straciłem do niej szacunek.

sobota, 1 grudnia 2007

L'or de nos vies (Fight AIDS)




"L'Or de nos vies (Fight AIDS)"

C'est nous contre leurs peines
Et le message est clair
Les mots passent et l'indifférence règne

Si le mal me gagne
Coupable seul de n'avoir rien su faire

Si l'on comprend que leurs mains
Sont à notre portée
Si l'on conçoit encore ce rêve

Toucher leurs larmes
Du bout des lèvres
Sécher leurs âmes
Cent fois sans gêne
Leur vie c'est de l'or
De l'or terni
Rendons leur alors
L'or de nos vies

Nos pierres à l'édifice
Pour ne pas fléchir
Aujourd'hui
La gêne et la peur m'attristent
Je veux de larges sourires
Montrez moi
Prouvez que ça existe

Si l'on comprend que leurs mains
Sont à notre portée
Si l'on conçoit encore ce rêve

Toucher leurs larmes
Du bout des lèvres
Sécher leurs âmes
Cent fois sans gêne
Leur vie c'est de l'or
De l'or terni
Rendons leur alors
L'or de nos vies

"W życiu jak w tańcu, każdy krok ma znaczenie!"


"AIDS (ang. Acquired Immunodeficiency Syndrome or Acquired Immune Deficiency Syndrome) - Zespół nabytego niedoboru (rzadziej upośledzenia) odporności, – termin ten określa końcowe stadium zakażenia HIV charakteryzujące się bardzo niskim poziomem limfocytów CD4, a więc wyniszczeniem układu immunologicznego (odpornościowego), co skutkuje zapadalnością na tzw. choroby wskaźnikowe (niektóre formy nowotworów, grzybic, nietypowe zapalenia płuc) mogące spowodować śmierć pacjenta."

[Wikipedia.org]


Jeśli chcesz, przeczytaj więcej tutaj. Możesz pomóc zwalczać AIDS nie wychodząc z domu, nie tylko przy pomocy internetu, a używając swojego serca i rozumu... to tak niewiele.

Pomóc możesz również rejestrując się tutaj oraz instalując na swoim komputerze specjalny program [plik instalacyjny zajmuje około 9 MB].

Pamiętaj, że warto angażować się w życie innych ludzi... jeśli twoja szkoła, miejsce pracy czy jakakolwiek inna instytucja z Tobą związana organizuje jakąś akcję, apel etc. spróbuj wziąć w niej udział, albo chociaż skorzystaj z możliwości zdobycia wiedzy.

Jeśli chcesz obejrzeć teledysk do utworu "L'Or de nos vies (Fight AIDS)", znajdziesz go np. tu.


"A kiedy my się zjednoczymy słowa swe zmienimy w czyny... mamy swój mały plan, może uda się nam go zrealizować."

[Wojciech Wojda]


"Wiele kropel wody tworzy fale, pojedynczo żadna."

[Jerzy Rawicki]


"Wyobraź sobie, że jesteś jednym, sześciomiliardowym kawałkiem świata a Twoja jedna łza może spowodować, że kolejne elementy wzruszą się równie mocno jak Ty. Teraz wyobraź sobie wszystkich ludzi żyjących na Ziemi, wyobraź sobie jak płaczą, przytulają się, całują, okazują miłość. To jest możliwe. Teraz widzisz jak dużo może zmienić twoja łza."

[Małgorzata Miazek]


Ja już płaczę, i choć są to głównie łzy bezradności, tęsknoty, smutku... to w moich oczach są też krople szczęścia, wiary i nadziei - krople, których nikt mi już nie odbierze...

piątek, 30 listopada 2007

I write sins not tragedies




"I write sins not tragedies" [Ryan Ross]
Oh, well imagine; as I'm pacing the pews in a church corridor,
and I can't help but to hear, no I can't help but to hear an exchanging of words.
"What a beautiful wedding!", "What a beautiful wedding!" says a bridesmaid to a waiter.
"And yes, but what a shame, what a shame, the poor groom's bride is a whore."

I'd chime in with a "Haven't you people ever heard of closing the god damn door?!"
No, it's much better to face these kinds of things with a sense of poise and rationality.
I'd chime in "Haven't you people ever heard of closing the god damn door?!"
No, it's much better to face these kinds of things with a sense of...

Well in fact, well I'll look at it this way, I mean technically our marriage is saved
Well this calls for a toast, so pour the champagne
Oh! Well in fact, well I'll look at it this way, I mean technically our marriage is saved
Well this calls for a toast, so pour the champagne, pour the champagne

I'd chime in "Haven't you people ever heard of closing the god damn door?!"
No, it's much better to face these kinds of things with a sense of poise and rationality.
I'd chime in "Haven't you people ever heard of closing the god damn door?!"
No, it's much better to face these kinds of things with a sense of poise and rationality.

Again...


I'd chime in "Haven't you people ever heard of closing the god damn door?!"
No, it's much better to face these kinds of things with a sense of poise and rationality.
I'd chime in "Haven't you people ever heard of closing the god damn door?!"
No, it's much better to face these kinds of things with a sense of poise and rationality.

Again...


Raczej nie jestem człowiekiem przesądnym, jednak dałem się skusić. Wczorajsze andrzejkowe wróżby okazały się być wrednymi... Białe, pół-wytrawne wino, klucz, świeczka, i miseczka z wodą... Ogólnie nie urządzam takich cyrków, jednak, żeby zabić czas i odgonić złe myśli postanowiłem się zabawić - odrobina zabawy nigdy nikomu przecież nie zaszkodziła, a pielęgnowanie w sobie "dziecinności" jest bardzo ważne.

Moje cudo z wosku najbardziej przypominało literę "M"... trochę koślawą, ale upartą. Upartą dlatego, że przecież mogła się przekręcić i udawać "W"... Wieczór wypełniła lekka, losowo wybierana muzyczka [wreszcie utworzyłem sobie kilka play-list], podżeranie łakoci różnego rodzaju [w tym np. serek pleśniowy, sałatka ananasowo-kurczakowo-paprykowo-cebulowo-majonezowa i gorzka, wedlowska czekolada], oglądanie przeróżnych zdjęć, czytanie starych listów i wspominanie miłych i bardzo miłych chwil. 

Brakuję mi tylko... mojej ukochanej dziewczynki, której imię zaczyna się właśnie na literkę "M". Tęsknię za rozmowami z nią, za jej cudownym uśmiechem... nawet tego, że się na mnie denerwowała mi brakuję... czasami robiła to tak słodko... ten delikatny szept... "Chciałabym powiedzieć Ci, że jestem Ciebie pewna już teraz, bo tak właśnie czuję. Kocham Cię mój przyszły mężu!"

28 lat temu odbyła się premiera płyty "The Wall" zespołu Pink Floyd... Nie jestem ich namiętnym miłośnikiem, jednak stworzyli niesamowitą, koncepcyjną, rockową operę i tego już nikt im nie odbierze [nie piszę tego wszytkiego, ze względu na 23-krotną platynę]. Album, jak można się domyśleć, opowiada o ścianie, która oddziela artystę od świata... bądź o ścianie, która może go od tego świata odizolować... Główny bohater, jest gwiazdorem rockowym o bardzo specyficznym umyśle, którego Roger Waters ochrzcił nie inaczej jak po prostu "Pink"... O samej fabule rozwodził się nie będę, wszak zostało to zrobione naprawdę porządnie już setki razy i w setkach języków...

Rape me